niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 7


Po obiedzie wybrałam się z Willem i Anabele na specjalną salę treningową. Była dosyć spora. Na podłodze był ciemny wypolerowany parkiet. Pod ścianą stały dwie drewniane ławeczki, a obok nich dwie zgrzewki wody mineralnej. Pod ścianami były ustawione wysokie drabinki sięgające do sufitu. W rogu sali leżały cztery materace, obok nich stały trzy duże metalowe kosze. W pierwszym z nich były podłużne grube kije, wielości ok 250 cm, w drugim koszu były miecze z długimi ostrzami. Nie mogłam zobaczyć co było w trzecim koszu, jeśli coś tam było, to napewno było coś małego. Sala była w odcieniach srebrnego i przy karzdym kącie była metalowa belka sięgająca od podłogi, aż po sam sufit. Trening miał trwać około dwóch godzin. Na salę weszli także Izabele i Johnatan ubrani na sportowo. Wyglądali dziwnie, ale pochamowałam uśmiech i spokojnie usiadłam na jednej z ławeczek. Założyłam nogę na nogę i przypatrywałam się co mają zamiar wykonywać. Zaczęli od rozgrzewki w postaci biegów z różnymi ćwiczeniami. Po rozgrzewce ustawili się jakieś 150 cm od ściany w jednej lini, stali od siebie w idealnych odstępach. 

-3!- Zaczął liczyć Johnatan. Cała czwórka zgjęła kolana-2!- Ich ręce ułożyły się wzdłóż ciała- 1!- Wykrzykną. Wszyscy energicznie odwrócili się twarzą w stronę w stronę ściany, w tym samym momencie wykonali skok prosto na ścianę, z ogrmną siłą odbili się od niej jedną nogą. Obrócili się w powietrzu i z ogromnym hukiem wylądowali w połowie sali. Wszystko wyglądało oszałamiająco. Jak to zrobili?

-Dobrze- Oznajmił lekko zdyszny Johnatan. Anabele uśmiechnęła się i przybiła piątkę z Willem. Energicznie otworzyły się drzwi i do środka weszła smukła blodynka. Miała falowane włosy i mocno pomalowane oczy. Wyglądała bardzo ładnie. Czarne rurki z wysokim stanem opinały jej nogi, do  tego czarne air force i biały luźny T-shirt. Dziewczyna zjechała mnie złowrogim wzrokiem.

-Co ona tu robi?- Zapytała donośnym tonem. Widać było że moja obecość jej nie odpowiada. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i ciężar ciała przeżuciła na prawą nogę.
-Siedzi, nie widzisz? Trzeba ci okulary kupić lalusiu?- Dogryzła Anabele. Will zaśmiał się. Na twarzy blondynki pojawił się nie przyjemny grymas. 

-Anabele, uspokuj się- Nakazała jej Izabele. Blondi zaśmiała się pod nosem- Miło cię widzieć ponownie Tatiano- Kobieta zwróciła się do Blondynki. Ta rzuciła krótkim "yhym" i wlepiła wzrok we mnie. Izbele zpochmurniała- Widziałaś się może ze swoim bratem?- Zapytała uprzejmie, a przynajmniej się starała. Widać było że nie przepadała za nią. Johnatan przyglądał się Tatianie z politowaniem. 

-Nie, nie widziałam go- Odpowiedziała- Zadam jeszcze raz to samo pytanie. Co ona tu robi?- Wskazała na mnie palcem. Spięłam się i wyprostowałam. 

-Tatiano, Nora od niedawna mieszka tutaj. Sprawy skomplikowały się i znalazła u nas bezpieczne miejsce. Nie może mieszkać poza Instytutem, bo czym prędzej ją znajdą- Izabele wyjaśniła. Wzięła głęboki wdech i posłała mi przyjazny uśmiech. 
-Nie zgadzam się, to nie fair. Zniszczy mi życie! Nie rozumiecie tego?!- Wydarła się na całą salę- Nie chcę jej tutaj! Nikt jej tu nie chce!- Wyszła z sali trzaskając drzwiami. Tatiana zachowywała się jak czteroletnie dziecko, które robi wojnęo byle co. Jak niby miałam jej zniszczyć życie? Na sali zapadła łęboka cisza. Spuściłam wzrok w ziemię. Izabele usiadła obok mnie głośno wciągając powietrze.

-Nie przejmuj się nią, zawsze taka jest- Odezwała się. Posłałam jej przyjazny uśmiech i skinęłam głową. Anabele rozmawiała z Willem i Johnatanem. To była jedyna okazja żeby zapytać kiedy wróci Mat. 

-Proszę pani- Zaczęłam. Kobieta skierowała głowę w moją stronę i posłała mi pytające spojżenie- Kiedy wróci Mat?- Zapytałam niepewnie. Końciki ust kobiety uniosły się. 
-Mat wróci za dwa tygodnie, a z tego co wiem to twoja mama przyjedzie już jutro- Oznajmiła. Całkiem zapomniałam o niej. Miałam tyle spraw na głowie. Cieszę się że przyjedzie, tęsknię za nią.

-Wygląda na to że to koniec treningu- Głos zabrał Johnatan. Anabele uśmiechnęła się ucieszona. Izabele skinęła głową i wstała. Uczyniłam tak samo. 
Kolacja minęła w napiętej atmosferze, ponieważ na przeciwko mnie siedziała Tatiana. Zjadłam szybko swoją porcję sałatki, posprzątałam po sobie i wróciłam do pokoju. Poszłam się wykąpać i położyłam się spać. 

-Nora, Nora! Wstawaj śpiochu!- Obudził mnie donośny dziewczęcy głos. Anabel szturchała mnie w biodro. Podiosłam mozolnie głowę i otworzyłam oczy. Oślepiło mnie jasne światło dochodzące z za okien. Spojrzałam błagalnie na Anabele. Zaśmiała się gdy zobaczyła moją zaspaną twarz. 

-Twoja mama będzie tu za 10 minut- Oznajmiła. Zrzuciłam z siebie polarowy koc i stanęłam na równe nogi. Anabele zaśmiała się głośno. Musiałam wyglądać bardzo komicznie, ale nie zwracałm na to zbytniej uwagi. Ruszyłam do łazienki. Jakieś 5 miut byłam przebrana i ogarnięta. Anabele siedziała na jednym z foteli, na których nie dawno spał jej kot. Wstała z fotela kiedy zobaczyła że kieruję się w stronę drzwi do pokoju. 
Zeszłam szybko po kamiennych  schodach. a dole stała już Izabele i Johnatan. Obok nich stał Will. Przywitałam się z nimi i podeszłam do Izabele. 

-Cieszysz się?- Zapytała cicho.

-Tak, i to bardzo- Posłałam jej lekki uśmiech i wzrokiem powędrowałam na ogromne drzwi. Były mosiężne, wykonane z drewna. Drzwi pokrywała imitacja pnącz i liści wykonanych z żelaza. Wyglądały oszałamiająco. Na dół zeszła Tatiana. Stanęła w drógim rogu korytarza i wpatrywała się w podłogę. Miała oburzony i obojętny wyraz twarzy. Nie przejmowałam się nią. Usłyszłam dźwięk otwieranych drzwi i lekkie skrzypnięcie, które rozeszło się echem po korytarzu. Moje serce zaczęło bić szybciej. Nie potrafiłam pochamować uśmiechu. Byłam szczęśliwa że zobaczę mamę. Ujżałam smukłą sylwetkę mamy. W ręce trzymała dużą torbę. Postawiła ją na ziemi i posłała nam ciepły uśmiech. Podbiegłam do niej i rzuciłam się jej na szyję. Zaśmiała się. Tęskniłam za nią. Stałyśmy ok. 2 minut przytulając się. Uśmiechnęła się i poszła przywitać się z resztą domowników, jeżeli można ich tak nazwać. Byłam szczęśliwa, przynajmniej na razie. Tatiana przyglądała mi się uważnie. Zastanawiało mnie gdzie jest Anebele, może jeszcze nie wróciła z biblioteki? Po chwili zastanawiania się gdzie może być Anabele postanowiłam się tym nie przejmować. Mama wdała się w rozmowę z Johnatanem i Izabele. Podeszłam do Willa, który bawił się sznurkami od czarnej bluzy. Szturchnęłam go w prawie ramię. Spojżał na mnie podejżliwie, poczym usmiechną się. 

-Wiesz może gdzie jest Anabele?- Zapytałam. Wypuścił sznurki z dłoni.

-Z tego co wiem to poszła do biblioteki, ale nigdy nie spędza tam tyle czasu. Pójdę jej poszukać- Oznajmił i ruszył schodami do góry. 

-Idę z tobą- oznajmiłam i weszłam na pierwszy stopień.

-Nie- Zakazał stanowczo. Wzdrygnęłam się pod wpływem jego głosu- Nie możesz iść ze mną, to zbyt niebezpieczne. Pamiętaj że nie możesz opuszczać Instytutu. To na ciebie polują. Jeżeli wpadła byś w ich ręce, to nie wiadomo co by ci rzobili- Westchną i ruszył schodami. Wiedziałam że nie mogę wyjść z Instytutu, ale przezażała mnie myśl że Anabele mogło się coś stać. Poczułam lekką dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam się. Napotkałam zmartwiony wzrok mamy. 

-Musimy porozmawiać- Odezwała się cicho i ruszyła schodami na górę. Wiedziałam o czym chciała porozmawiać. Wiedziałam że ta rozmowa będzie długa i przerażało mnie to. Nie wiedziałam wielu rzeczy.

Po kilku minutac byłyśmy już w moim pokoju. Mama usiadła na sofie, a ja na fotelu. Westchnęła głośno.

-Przepraszam że ci nic nie powiedziałam. Ja... bałam się że cię stracę. Tak cholernie się bałam. Teraz wiem, że to był ogromny błąd. Nie wiesz wielu rzeczy, o których chciała bym ci powiedzieć, ale się boję- Wstałam z fotela i usiadłam obok niej. Przytuliłam ją mocno. Z policzka spłynęła mi łza. Miałam ją przy sobie, to się liczyło. Została mi tylko ona, nie mogłam mieć do niej żalu. Kocham ją i będę kochać, bez względu na wszystko. 

-Nora.... ja co tydzień używałam ogromnej magi, aby powstrzymać twoją przemianę- Płakała głośno. Przytulałam ją nadal. Używała magi? Byłam zdolna wybaczyć jej wszystko, to też. Chciała mnie chronić, rozumiem ją. 

-Mamo, przestań płakać. Proszę- Objęłam ją mocno.

-Przepraszam cię- Wydukała cicho- Za wszystko- Dodała. Przytulałayśmy się do puki mama się nie uspokoiła. 

-Wyjaśnisz mi wszystko?- Zapytałam nadal nie wypuszczając jej z objęć. 

-Używałam potężnej magi, która jednocześnie chamowała twoją stopniową przemianę, ale także dodawała ci mocy. Nora... masz w sobie więcej mocy niż dziesięciu potężnych aniołów. Odziedziczyłaś ją po ojcu. Zostałaś wybrana. Wybrana przez Archaniołów- Ostatnie dwa zdania wypowiedziała cicho. Wybrana do czego? To jakiś rodzaj kary? 

-Wybrana?- Zapytałam zdziwiona. 

-Wybrana do zniszczenia Victora i uwolnienia świata spod jego władzy- O cholera Złapałam się za głowę. To nie możliwe. Dlaczego akurat ja?! ?!

-Co?- Zapytałam zszokowana. Cholera jasna. Nie dam sobie rady. To na pewno nie ja. To nie może być prawda. Jak oni to sobie wyobrażają? Kim ja jestem?! Przyjdzie jakaś dziewczynka, machnie ręką i już po sprawie? Napewno tą dziewczynką nie będę ja. Nie dam sobie rady, to pewne. Wstałamm i wyszłam z pokoju. Mama krzyczała za mną, nie zwracałam na nią uwagi. Muszę się stąd wydostać, i to jak najszybciej. To jakaś banda pieprzonych wariatów! Biegłam korytarzem do wyjścia z Instytutu. Chcę wrócić swojego normalnego życia. Chwyciłąm za klamkę od  ogromnych drzwi, popchnęłam je i wybiegłam z instytutu. Z moich policzków kapały łzy.  Wybiegłam przez bramę porośniętą pnączami i znalazłam się na żwirowej ścieżce. biegłam wzdłóż niej. Po obu stronach był gęsty las. Bałam się, ale biegłam dalej. Zatrzymałam się w momencie kiedy zobaczyłam w oddali cztery postacie idące wolnym krokiem w moją stronę. Ubrane w długie płaszcze go ziemi  i szerokie kaptury. Stałam jak w transie. Nie wiedziałam co robić. Cholera.... musiałam być taka głupia ?! Kurna... Will mówił żebym nie wychodziła z Instytutu. Znaleźli mnie, byłam tego pewna. Postacie zbliżały się coraz szybciej w moją stronę. Nie potrafiłam się ruszyć. Chciałam, ale coś przytwierdziło mnie do ziemi. Spojrzałam na swoje buty, były pokryte ciemną lepką mazią. Szrapałam się. 
-To na nic dziecinko- Usłyszałam zachrypnięty męski głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam ich. Stali na przeciwko mnie- Byłaś na tyle głupia żeby wyjść z Instytutu i praktycznie oddać się w nasze ręce?- Zapytał drwiąc ze mnie. Nadal się szarpałam. Jeden z nich podszedł do mnie i wymierzył mi cios w brzuch. Z jękiem upadłam na ziemię. Męszczyzna ukląk przy mnie i wbił mi w ramię strzykawkę z zielonym płynem w środku. Momentalnie zachciało mi się spać. Nie kontrolowałam tego i zamknęłam oczy. Chwilę później słyszłam tylko męski śmiech i dźwięk odpalanego samochodu. Później cisza. Odpłynęłam. 

Mat's POV
Poczułem lekkie wibracje w kieszeni od kurtki. Sięgnąłem po telefon i odebrałem.

-Stary. Mamy problem- odezwał się roztrzęsiony głos. Will. 

-Co się stało?- Zapytałem zdezorientowany. Przeczesałem włosy. Wujek spojrzał się na mnie podejżliwie. Jechaliśmy teraz do jego domu.

-Nora- Usłyszałem jej imię. Spanikowałem- Znaleźli ją. Wyszła z Instytutu- Po jasną cholerę ona stamtąd wychodziła. Wiedziała przecież o wszystkim.

-Miałeś jej pilnować! Czy o tak dużo cię prosiłem?!- Wydarłem się na niego. Wujek zjechał na pobocze i wyłączył silnik.

-Rozmawiała z matką, a ja byłem zajęty szukaniem twojej siostry!- Darł się. Wysiadłem z samochodu i ściągnąłem kurtkę. Wujek zrobił to samo. Chodziłem nerwowo po pobczu.

-Będę za godzinę. Powiadom wszystkich, niech będą gotowi- Rozłączyłem się i włożyłem telefon do kieszeni od spodni.

-Odstawię samochód do garażu i przylecę do Instytutu jak najszybciej- Oznajmił wujek. Skinąłem głową i pobiegłem za budynek starej fabryki zabawek. Przemienłem się i wzbiłem w powietrze. 

Godzinę później byłem już pod budynkiem Instytutu. Wszedłem do środka z hukiem zamykając drzwi za sobą. W korytarzu stali wszyscy. Uzbrojeni w miecze i ubrani w stroje bojowe.

-Idziemy- Zarządziłem. Nie chciałem patrzeć na Willa. Wyszedłem.

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 6

Nora's Pov

Wyszedł.... Nie chciała mu nic mówić. To wszystko mnie przytłaczało. Nie wiedziałam jak sama dam sobie radę z tym wszystkim. Nie jestem już tą samą osobą co wcześniej. Nie jestem człowiekiem... . To mnie przerasta. Dowiedziałam się o tym dzisiaj.... i zdałam sobie zprawę, że w moim życiu było kilka dziwnych przypadków,które nie powinny przytrafiać się zwykłym osobom, takim jak moja mama. Jakieś dwa miesiące temu siedziałam w kuchni na blacie i piłam mleko z szklanki, mama zmywała naczynia. W pewnym momencie szklanka wyślizgnęła mi się z dłoni i rostrzaskała się na kafelkach. Mama spojżała się na podłogę, pstryknęła palcami i w jednej sekundzie na podłodze stała szklanka zmlekiem. Po rozbiciu nie było żadnego śladu. Spojrzałam się wtedy na nią podejżliwie, a dalej nie pamiętam co się działo. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Nie będę się przejmować Matem. Przyznaję bez bicia że mi się podoba, ale nie będę nic z tym robić. Nie podobam mu się, to widać gołym okiem, a pozatym on pewnie ma już dziewczynę. To było bardzo miłe że przyszedł do mnie, ale nie miałam ochoty na rozmowę z nikim, chciałam zostać sama. Zostać sama z problemami.
Leżałam przez całe popołudnie w łóżku starając w jaki kolwiek sposób ogarnąć wszystko. Za 15 minut miała być kolacja. Wykąpałam się, przebrałam w czyste ciuchy i zeszłam na dół. Z kuchni dobiegały śmiechy. Uśmiechnęłam się przelotnie i weszłam do kuchni. Mat opierał się o blat i śmiał się. Zakryłam usta gdy zobaczyłam Anabele i jakiegoś chłopaka tarzających się po ziemi. Chłopak łaskotał Anabele, ktróra próbowała się mu wyrwać. Za dłonią, którą zakrywałam usta pojawił się  uśmiech zaskoczenia. Mat popatrzał się na mnie i zerkną na chłopaka łaskotającego Anabele. Dziewczyna krzyczała żeby przestał i nieustannie próbowała mu się wyrwać.

-Will!!- Wykrzykną po chwili. Chłopak pokładający się na ziemi podniósł głowę i spojrzał na niego, później jego wzrok powędrował  na mnie. Zdjęłam dłoń z ust i uśmiechnęłam się. Chłopak odwzajemnił uśmiech i podniósł się z ziemi. Anabele też wstała, miała lekkie rumieńce na policzkach, uśmiechała się miło. Poprawiła pogniecione ubranie i otrzepała spodnie. Mat przyglądał mi się uważnie, krępowało mnie to. Po cholerę on się tak gapi?! 
-Przepraszam- Podszedł do mnie i podał mi dłoń- Jestem Will, a ty zapewne jesteś Nora?- Skinęłam głową. Chłopak był wyższy ode mnie, miał około 180 cm wzrostu. Grzywka opadała mu na twarz i lekko skręcała w lewą stronę. Miał nieziemski uśmiech i był przystojny. Boże...dlaczego u mnie w szkole takich nie ma?

Po zjedzonej kolacji odbyło się losowanie mające na celu wybranie osoby, która pozmywa naczynia. Każdy z nas miał napisać swoje imię na małej karteczce i wrzucić do plastikowej miski. Pani Izabele wyciągnęła jedną z karteczek i oznajmiła że dzisiaj ja zmywam naczynia. Cudownie prawda? Gdy wszyscy wyszli z kuchni zabrałam się za zmywanie naczyń, było tego dosyć sporo. W pewnym momencie nie popatrzałam co biorę do ręki, wydawało mi się że tam leżał tależ, ale okazało się to być błędęm. Złapałam za ostrze noża, który był ubrudzony ketchupem. Nóż ześlizgną się po mojej wewnętrznej stronie dłoni i upadł z głośnym brzękiem na podłogę. Poczułam mocne szczypanie w wewnętrznej  stronie dłoni, przeprowadzona przez nią była linia, z której stróżką spływała krew. Wpatrywałam się w nią zdezorientowana. Po policzku spłynęła mi pojedyńcza łza. Rana strasznie szczypała i mocno krwawiła. Pojedyńcze krople krwi skapywały na granitową podłogę. Do kuchni wszedł Mat, jego wzrok zatrzymał się na mojej krwawiącej dłoni. No super... jeszcze jego było tu potrzeba. Spojrzałam się na nieg przepraszającym wzrokiem.

-Przepraszam- Wydukałam niepewnie. Chłopak miną nóż leżący na podłodze i podszedł do mnie.

-Jak ty żeś to zrobiła?- Pokręcił dezorientująco głową, złapał delikatnie moją dłoń i przyłożył do niej czystą, białą kuchenną szmatkę. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Patrzałam się w ziemię- Poczekaj tu, zaraz wrócę- Wyszedł z kuchni. Podeszłam do stołu i usiadłam na jednym z krzeseł. Szmatka robiła się już lekko czerwona od krwi. Mat wrócił do kuchni z czerwonym pudełkiem. Postawił go obok moich nóg i ukląk przede mną. To było bardzo urocze z jego strony. Wyjął z pudełka białą gazę i nasączył ją wodą utlenioną. Białą szmatkę rzucił do zlewu, a gazę przyłożył do wewnętrznej strony mojej dłoni. Poczułam lekkie szczypanie, które po chwili ustąpiło. Ponownie sięgną do pudełka i wyją z niego bandaż, starannie owiną nim moją dłoń. Zamkną pudełko i wstał.

-Dziękuję- Podziękowałam.

-Następnym razem bardziej uważaj- Wytarł podłogę i odłożył nóż do zewu- Idź  do pokoju, już raczej nie jesteś w stanie pozmywać naczyń- Nakazał i zabrał się za zmywanie. Zachowywał się dziwnie. Wkurzyłam go czymś? Znowu? Posłusznie poszłam do pokoju. Zapaliłam światło i usiadłam na sofie. Spojrzałam na zabandażowaną dłoń. To było dziwne uczucie, kiedy bandażował mi ją. Oparłam się wygodnie i podkuliłam nogi. Pochwili  siedzenia w ciszy usłyszałam pukanie do drzwi. Zwlekłam się z kanapy i otworzyłam drzwi. Do środka wszedł Mat. Zamknęłam drzwi za nim. Usiadł na sofie i przyglądał mi się. No super....

-Co chcesz?- Zapytałam nieprzyjemnym tonem krzyżując ręce na klatce piersiowej.

-Chciałem porozmawiać- Odpowiedział wpatrując się w moją twarz.

-O czym?- Zapytałam nadal stojąc w tym samym miejscu.

-Nora... ja....-Dukał. Spuścił wzrok w ziemię- Jestem twoim Aniołem Stróżem- Zatkałam dłonią usta. Co? On? Nie spodziewałam się. Mogłam się domyślić, że to on... Uratował mnie przed sługami Vicktora, opowiedział mi o sobie, opatrzył mi dłoń. Nie wiedziałm co powiedzieć, zatkało mnie. On mnie pilnował przez te dwa lata. Co teraz?

-Wyjeżdzam jutro- Dodał. Dlaczego wyjeżdza? Po co? Na długo? Nie chcę żeby wyjeżdzał, nie teraz. A jeżeli go już nie zobaczę? Nie wiedziałam co powiedzieć. Byłam mu wdzięczna za to że mnie chroni, nie wiedziałm jak mu to  powiedzieć. Nie chcę żeby wyjeżdzał. Wstał z kanapy, podszedł do mnie, złożył delikatnego buziaka na moim policzku.

-Do zobaczenia- Wyszedł z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Stałam jak wryta. Byłam w totalnym szoku. Opadłam bezsilnie na kanapę. Mat jest moim Aniołem Stróżem. Nie chciałam żeby wyjeżdzał, chciałam żeby został ze mną, tutaj. Potrzebuję go...

Następnego dnia wstałam zmęczona, sama nie wiem czym. Zwlekłam się z łóżka i nerwowo przeczesałam włosy. Przebrałam się z piżamy w codzienne ciuchy i usiadłam na sofie. Dopiero teraz zaóważyłam że w rogu pokoju stoi pokrowiec z gitary, podeszłam do niego. Położyłam pokrowiec na ziemi i otworzyłam go, w środku znajdowała się czarna giatara akustyczna. Uwielbiałam grać na gitarze, ale wstydziłam się grać przy kimś. Chwyciłam ostrożnie gitarę i zaczęłam grać Everybody Hurts - Avril Lavigne. Do śniadania było jeszcze 15 minut odłożyłam gitarę i poszłam do łazienki uczesać włosy. Splotłam je w luźny warkocz na bok i wyszłam zpokoju. W Instytucie panowała grobowa cisza. Zeszłam na dół i weszłam dok uchni. Przy stole siedziała sama Anabele. Usiadłam obok niej.

-Hey- Przywitałam się. Dziewczyna uśmiechnęła się przelotnie. Jadła kanapkę- Gdzie reszta?- Zapytałam zastanawiając się gdzie jest reszta domowników.

-Mat wyjechał, Will siedzi w swoim pokoju, Roberta nie ma już od 5 dni a rodzice są w swoim gabinecie- Odpowiedziała. Skinęłam głową. Robert?.. nie znam go chyba....- Częstuj się- Podsunęła mi talerz z kanapkami, wzięłam jedną i ugryzłam- Do instytutu nie długo przyjedzie siostra Roberta. Nie jest zbyt miła i uprzejma. To rodzaj dziewczyny, która musi dostać to co chce- Wyjaśniła. Nie podobał mi się fakt że do Instytutu przyjedzie jakaś dziewczyna, ale nie miałam nic do gadania.

-Taka lalunia?- Zapytałam. Anabele zaśmiała się, a ja dołączyłam do niej.

-Dokładnie- poparła mnie. Gdy zjadłam śniadanie wróciłam do swojego pokoju. Anabele musiała wyjść do biblioteki oddać wypożyczone książki. Zastaniawiało mnie na ile wyjechał Mat i po co. Nie chciałam się o to pytać Anabele, bo zabrzmiało by to dziwnie.