niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 7


Po obiedzie wybrałam się z Willem i Anabele na specjalną salę treningową. Była dosyć spora. Na podłodze był ciemny wypolerowany parkiet. Pod ścianą stały dwie drewniane ławeczki, a obok nich dwie zgrzewki wody mineralnej. Pod ścianami były ustawione wysokie drabinki sięgające do sufitu. W rogu sali leżały cztery materace, obok nich stały trzy duże metalowe kosze. W pierwszym z nich były podłużne grube kije, wielości ok 250 cm, w drugim koszu były miecze z długimi ostrzami. Nie mogłam zobaczyć co było w trzecim koszu, jeśli coś tam było, to napewno było coś małego. Sala była w odcieniach srebrnego i przy karzdym kącie była metalowa belka sięgająca od podłogi, aż po sam sufit. Trening miał trwać około dwóch godzin. Na salę weszli także Izabele i Johnatan ubrani na sportowo. Wyglądali dziwnie, ale pochamowałam uśmiech i spokojnie usiadłam na jednej z ławeczek. Założyłam nogę na nogę i przypatrywałam się co mają zamiar wykonywać. Zaczęli od rozgrzewki w postaci biegów z różnymi ćwiczeniami. Po rozgrzewce ustawili się jakieś 150 cm od ściany w jednej lini, stali od siebie w idealnych odstępach. 

-3!- Zaczął liczyć Johnatan. Cała czwórka zgjęła kolana-2!- Ich ręce ułożyły się wzdłóż ciała- 1!- Wykrzykną. Wszyscy energicznie odwrócili się twarzą w stronę w stronę ściany, w tym samym momencie wykonali skok prosto na ścianę, z ogrmną siłą odbili się od niej jedną nogą. Obrócili się w powietrzu i z ogromnym hukiem wylądowali w połowie sali. Wszystko wyglądało oszałamiająco. Jak to zrobili?

-Dobrze- Oznajmił lekko zdyszny Johnatan. Anabele uśmiechnęła się i przybiła piątkę z Willem. Energicznie otworzyły się drzwi i do środka weszła smukła blodynka. Miała falowane włosy i mocno pomalowane oczy. Wyglądała bardzo ładnie. Czarne rurki z wysokim stanem opinały jej nogi, do  tego czarne air force i biały luźny T-shirt. Dziewczyna zjechała mnie złowrogim wzrokiem.

-Co ona tu robi?- Zapytała donośnym tonem. Widać było że moja obecość jej nie odpowiada. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i ciężar ciała przeżuciła na prawą nogę.
-Siedzi, nie widzisz? Trzeba ci okulary kupić lalusiu?- Dogryzła Anabele. Will zaśmiał się. Na twarzy blondynki pojawił się nie przyjemny grymas. 

-Anabele, uspokuj się- Nakazała jej Izabele. Blondi zaśmiała się pod nosem- Miło cię widzieć ponownie Tatiano- Kobieta zwróciła się do Blondynki. Ta rzuciła krótkim "yhym" i wlepiła wzrok we mnie. Izbele zpochmurniała- Widziałaś się może ze swoim bratem?- Zapytała uprzejmie, a przynajmniej się starała. Widać było że nie przepadała za nią. Johnatan przyglądał się Tatianie z politowaniem. 

-Nie, nie widziałam go- Odpowiedziała- Zadam jeszcze raz to samo pytanie. Co ona tu robi?- Wskazała na mnie palcem. Spięłam się i wyprostowałam. 

-Tatiano, Nora od niedawna mieszka tutaj. Sprawy skomplikowały się i znalazła u nas bezpieczne miejsce. Nie może mieszkać poza Instytutem, bo czym prędzej ją znajdą- Izabele wyjaśniła. Wzięła głęboki wdech i posłała mi przyjazny uśmiech. 
-Nie zgadzam się, to nie fair. Zniszczy mi życie! Nie rozumiecie tego?!- Wydarła się na całą salę- Nie chcę jej tutaj! Nikt jej tu nie chce!- Wyszła z sali trzaskając drzwiami. Tatiana zachowywała się jak czteroletnie dziecko, które robi wojnęo byle co. Jak niby miałam jej zniszczyć życie? Na sali zapadła łęboka cisza. Spuściłam wzrok w ziemię. Izabele usiadła obok mnie głośno wciągając powietrze.

-Nie przejmuj się nią, zawsze taka jest- Odezwała się. Posłałam jej przyjazny uśmiech i skinęłam głową. Anabele rozmawiała z Willem i Johnatanem. To była jedyna okazja żeby zapytać kiedy wróci Mat. 

-Proszę pani- Zaczęłam. Kobieta skierowała głowę w moją stronę i posłała mi pytające spojżenie- Kiedy wróci Mat?- Zapytałam niepewnie. Końciki ust kobiety uniosły się. 
-Mat wróci za dwa tygodnie, a z tego co wiem to twoja mama przyjedzie już jutro- Oznajmiła. Całkiem zapomniałam o niej. Miałam tyle spraw na głowie. Cieszę się że przyjedzie, tęsknię za nią.

-Wygląda na to że to koniec treningu- Głos zabrał Johnatan. Anabele uśmiechnęła się ucieszona. Izabele skinęła głową i wstała. Uczyniłam tak samo. 
Kolacja minęła w napiętej atmosferze, ponieważ na przeciwko mnie siedziała Tatiana. Zjadłam szybko swoją porcję sałatki, posprzątałam po sobie i wróciłam do pokoju. Poszłam się wykąpać i położyłam się spać. 

-Nora, Nora! Wstawaj śpiochu!- Obudził mnie donośny dziewczęcy głos. Anabel szturchała mnie w biodro. Podiosłam mozolnie głowę i otworzyłam oczy. Oślepiło mnie jasne światło dochodzące z za okien. Spojrzałam błagalnie na Anabele. Zaśmiała się gdy zobaczyła moją zaspaną twarz. 

-Twoja mama będzie tu za 10 minut- Oznajmiła. Zrzuciłam z siebie polarowy koc i stanęłam na równe nogi. Anabele zaśmiała się głośno. Musiałam wyglądać bardzo komicznie, ale nie zwracałm na to zbytniej uwagi. Ruszyłam do łazienki. Jakieś 5 miut byłam przebrana i ogarnięta. Anabele siedziała na jednym z foteli, na których nie dawno spał jej kot. Wstała z fotela kiedy zobaczyła że kieruję się w stronę drzwi do pokoju. 
Zeszłam szybko po kamiennych  schodach. a dole stała już Izabele i Johnatan. Obok nich stał Will. Przywitałam się z nimi i podeszłam do Izabele. 

-Cieszysz się?- Zapytała cicho.

-Tak, i to bardzo- Posłałam jej lekki uśmiech i wzrokiem powędrowałam na ogromne drzwi. Były mosiężne, wykonane z drewna. Drzwi pokrywała imitacja pnącz i liści wykonanych z żelaza. Wyglądały oszałamiająco. Na dół zeszła Tatiana. Stanęła w drógim rogu korytarza i wpatrywała się w podłogę. Miała oburzony i obojętny wyraz twarzy. Nie przejmowałam się nią. Usłyszłam dźwięk otwieranych drzwi i lekkie skrzypnięcie, które rozeszło się echem po korytarzu. Moje serce zaczęło bić szybciej. Nie potrafiłam pochamować uśmiechu. Byłam szczęśliwa że zobaczę mamę. Ujżałam smukłą sylwetkę mamy. W ręce trzymała dużą torbę. Postawiła ją na ziemi i posłała nam ciepły uśmiech. Podbiegłam do niej i rzuciłam się jej na szyję. Zaśmiała się. Tęskniłam za nią. Stałyśmy ok. 2 minut przytulając się. Uśmiechnęła się i poszła przywitać się z resztą domowników, jeżeli można ich tak nazwać. Byłam szczęśliwa, przynajmniej na razie. Tatiana przyglądała mi się uważnie. Zastanawiało mnie gdzie jest Anebele, może jeszcze nie wróciła z biblioteki? Po chwili zastanawiania się gdzie może być Anabele postanowiłam się tym nie przejmować. Mama wdała się w rozmowę z Johnatanem i Izabele. Podeszłam do Willa, który bawił się sznurkami od czarnej bluzy. Szturchnęłam go w prawie ramię. Spojżał na mnie podejżliwie, poczym usmiechną się. 

-Wiesz może gdzie jest Anabele?- Zapytałam. Wypuścił sznurki z dłoni.

-Z tego co wiem to poszła do biblioteki, ale nigdy nie spędza tam tyle czasu. Pójdę jej poszukać- Oznajmił i ruszył schodami do góry. 

-Idę z tobą- oznajmiłam i weszłam na pierwszy stopień.

-Nie- Zakazał stanowczo. Wzdrygnęłam się pod wpływem jego głosu- Nie możesz iść ze mną, to zbyt niebezpieczne. Pamiętaj że nie możesz opuszczać Instytutu. To na ciebie polują. Jeżeli wpadła byś w ich ręce, to nie wiadomo co by ci rzobili- Westchną i ruszył schodami. Wiedziałam że nie mogę wyjść z Instytutu, ale przezażała mnie myśl że Anabele mogło się coś stać. Poczułam lekką dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam się. Napotkałam zmartwiony wzrok mamy. 

-Musimy porozmawiać- Odezwała się cicho i ruszyła schodami na górę. Wiedziałam o czym chciała porozmawiać. Wiedziałam że ta rozmowa będzie długa i przerażało mnie to. Nie wiedziałam wielu rzeczy.

Po kilku minutac byłyśmy już w moim pokoju. Mama usiadła na sofie, a ja na fotelu. Westchnęła głośno.

-Przepraszam że ci nic nie powiedziałam. Ja... bałam się że cię stracę. Tak cholernie się bałam. Teraz wiem, że to był ogromny błąd. Nie wiesz wielu rzeczy, o których chciała bym ci powiedzieć, ale się boję- Wstałam z fotela i usiadłam obok niej. Przytuliłam ją mocno. Z policzka spłynęła mi łza. Miałam ją przy sobie, to się liczyło. Została mi tylko ona, nie mogłam mieć do niej żalu. Kocham ją i będę kochać, bez względu na wszystko. 

-Nora.... ja co tydzień używałam ogromnej magi, aby powstrzymać twoją przemianę- Płakała głośno. Przytulałam ją nadal. Używała magi? Byłam zdolna wybaczyć jej wszystko, to też. Chciała mnie chronić, rozumiem ją. 

-Mamo, przestań płakać. Proszę- Objęłam ją mocno.

-Przepraszam cię- Wydukała cicho- Za wszystko- Dodała. Przytulałayśmy się do puki mama się nie uspokoiła. 

-Wyjaśnisz mi wszystko?- Zapytałam nadal nie wypuszczając jej z objęć. 

-Używałam potężnej magi, która jednocześnie chamowała twoją stopniową przemianę, ale także dodawała ci mocy. Nora... masz w sobie więcej mocy niż dziesięciu potężnych aniołów. Odziedziczyłaś ją po ojcu. Zostałaś wybrana. Wybrana przez Archaniołów- Ostatnie dwa zdania wypowiedziała cicho. Wybrana do czego? To jakiś rodzaj kary? 

-Wybrana?- Zapytałam zdziwiona. 

-Wybrana do zniszczenia Victora i uwolnienia świata spod jego władzy- O cholera Złapałam się za głowę. To nie możliwe. Dlaczego akurat ja?! ?!

-Co?- Zapytałam zszokowana. Cholera jasna. Nie dam sobie rady. To na pewno nie ja. To nie może być prawda. Jak oni to sobie wyobrażają? Kim ja jestem?! Przyjdzie jakaś dziewczynka, machnie ręką i już po sprawie? Napewno tą dziewczynką nie będę ja. Nie dam sobie rady, to pewne. Wstałamm i wyszłam z pokoju. Mama krzyczała za mną, nie zwracałam na nią uwagi. Muszę się stąd wydostać, i to jak najszybciej. To jakaś banda pieprzonych wariatów! Biegłam korytarzem do wyjścia z Instytutu. Chcę wrócić swojego normalnego życia. Chwyciłąm za klamkę od  ogromnych drzwi, popchnęłam je i wybiegłam z instytutu. Z moich policzków kapały łzy.  Wybiegłam przez bramę porośniętą pnączami i znalazłam się na żwirowej ścieżce. biegłam wzdłóż niej. Po obu stronach był gęsty las. Bałam się, ale biegłam dalej. Zatrzymałam się w momencie kiedy zobaczyłam w oddali cztery postacie idące wolnym krokiem w moją stronę. Ubrane w długie płaszcze go ziemi  i szerokie kaptury. Stałam jak w transie. Nie wiedziałam co robić. Cholera.... musiałam być taka głupia ?! Kurna... Will mówił żebym nie wychodziła z Instytutu. Znaleźli mnie, byłam tego pewna. Postacie zbliżały się coraz szybciej w moją stronę. Nie potrafiłam się ruszyć. Chciałam, ale coś przytwierdziło mnie do ziemi. Spojrzałam na swoje buty, były pokryte ciemną lepką mazią. Szrapałam się. 
-To na nic dziecinko- Usłyszałam zachrypnięty męski głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam ich. Stali na przeciwko mnie- Byłaś na tyle głupia żeby wyjść z Instytutu i praktycznie oddać się w nasze ręce?- Zapytał drwiąc ze mnie. Nadal się szarpałam. Jeden z nich podszedł do mnie i wymierzył mi cios w brzuch. Z jękiem upadłam na ziemię. Męszczyzna ukląk przy mnie i wbił mi w ramię strzykawkę z zielonym płynem w środku. Momentalnie zachciało mi się spać. Nie kontrolowałam tego i zamknęłam oczy. Chwilę później słyszłam tylko męski śmiech i dźwięk odpalanego samochodu. Później cisza. Odpłynęłam. 

Mat's POV
Poczułem lekkie wibracje w kieszeni od kurtki. Sięgnąłem po telefon i odebrałem.

-Stary. Mamy problem- odezwał się roztrzęsiony głos. Will. 

-Co się stało?- Zapytałem zdezorientowany. Przeczesałem włosy. Wujek spojrzał się na mnie podejżliwie. Jechaliśmy teraz do jego domu.

-Nora- Usłyszałem jej imię. Spanikowałem- Znaleźli ją. Wyszła z Instytutu- Po jasną cholerę ona stamtąd wychodziła. Wiedziała przecież o wszystkim.

-Miałeś jej pilnować! Czy o tak dużo cię prosiłem?!- Wydarłem się na niego. Wujek zjechał na pobocze i wyłączył silnik.

-Rozmawiała z matką, a ja byłem zajęty szukaniem twojej siostry!- Darł się. Wysiadłem z samochodu i ściągnąłem kurtkę. Wujek zrobił to samo. Chodziłem nerwowo po pobczu.

-Będę za godzinę. Powiadom wszystkich, niech będą gotowi- Rozłączyłem się i włożyłem telefon do kieszeni od spodni.

-Odstawię samochód do garażu i przylecę do Instytutu jak najszybciej- Oznajmił wujek. Skinąłem głową i pobiegłem za budynek starej fabryki zabawek. Przemienłem się i wzbiłem w powietrze. 

Godzinę później byłem już pod budynkiem Instytutu. Wszedłem do środka z hukiem zamykając drzwi za sobą. W korytarzu stali wszyscy. Uzbrojeni w miecze i ubrani w stroje bojowe.

-Idziemy- Zarządziłem. Nie chciałem patrzeć na Willa. Wyszedłem.

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 6

Nora's Pov

Wyszedł.... Nie chciała mu nic mówić. To wszystko mnie przytłaczało. Nie wiedziałam jak sama dam sobie radę z tym wszystkim. Nie jestem już tą samą osobą co wcześniej. Nie jestem człowiekiem... . To mnie przerasta. Dowiedziałam się o tym dzisiaj.... i zdałam sobie zprawę, że w moim życiu było kilka dziwnych przypadków,które nie powinny przytrafiać się zwykłym osobom, takim jak moja mama. Jakieś dwa miesiące temu siedziałam w kuchni na blacie i piłam mleko z szklanki, mama zmywała naczynia. W pewnym momencie szklanka wyślizgnęła mi się z dłoni i rostrzaskała się na kafelkach. Mama spojżała się na podłogę, pstryknęła palcami i w jednej sekundzie na podłodze stała szklanka zmlekiem. Po rozbiciu nie było żadnego śladu. Spojrzałam się wtedy na nią podejżliwie, a dalej nie pamiętam co się działo. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Nie będę się przejmować Matem. Przyznaję bez bicia że mi się podoba, ale nie będę nic z tym robić. Nie podobam mu się, to widać gołym okiem, a pozatym on pewnie ma już dziewczynę. To było bardzo miłe że przyszedł do mnie, ale nie miałam ochoty na rozmowę z nikim, chciałam zostać sama. Zostać sama z problemami.
Leżałam przez całe popołudnie w łóżku starając w jaki kolwiek sposób ogarnąć wszystko. Za 15 minut miała być kolacja. Wykąpałam się, przebrałam w czyste ciuchy i zeszłam na dół. Z kuchni dobiegały śmiechy. Uśmiechnęłam się przelotnie i weszłam do kuchni. Mat opierał się o blat i śmiał się. Zakryłam usta gdy zobaczyłam Anabele i jakiegoś chłopaka tarzających się po ziemi. Chłopak łaskotał Anabele, ktróra próbowała się mu wyrwać. Za dłonią, którą zakrywałam usta pojawił się  uśmiech zaskoczenia. Mat popatrzał się na mnie i zerkną na chłopaka łaskotającego Anabele. Dziewczyna krzyczała żeby przestał i nieustannie próbowała mu się wyrwać.

-Will!!- Wykrzykną po chwili. Chłopak pokładający się na ziemi podniósł głowę i spojrzał na niego, później jego wzrok powędrował  na mnie. Zdjęłam dłoń z ust i uśmiechnęłam się. Chłopak odwzajemnił uśmiech i podniósł się z ziemi. Anabele też wstała, miała lekkie rumieńce na policzkach, uśmiechała się miło. Poprawiła pogniecione ubranie i otrzepała spodnie. Mat przyglądał mi się uważnie, krępowało mnie to. Po cholerę on się tak gapi?! 
-Przepraszam- Podszedł do mnie i podał mi dłoń- Jestem Will, a ty zapewne jesteś Nora?- Skinęłam głową. Chłopak był wyższy ode mnie, miał około 180 cm wzrostu. Grzywka opadała mu na twarz i lekko skręcała w lewą stronę. Miał nieziemski uśmiech i był przystojny. Boże...dlaczego u mnie w szkole takich nie ma?

Po zjedzonej kolacji odbyło się losowanie mające na celu wybranie osoby, która pozmywa naczynia. Każdy z nas miał napisać swoje imię na małej karteczce i wrzucić do plastikowej miski. Pani Izabele wyciągnęła jedną z karteczek i oznajmiła że dzisiaj ja zmywam naczynia. Cudownie prawda? Gdy wszyscy wyszli z kuchni zabrałam się za zmywanie naczyń, było tego dosyć sporo. W pewnym momencie nie popatrzałam co biorę do ręki, wydawało mi się że tam leżał tależ, ale okazało się to być błędęm. Złapałam za ostrze noża, który był ubrudzony ketchupem. Nóż ześlizgną się po mojej wewnętrznej stronie dłoni i upadł z głośnym brzękiem na podłogę. Poczułam mocne szczypanie w wewnętrznej  stronie dłoni, przeprowadzona przez nią była linia, z której stróżką spływała krew. Wpatrywałam się w nią zdezorientowana. Po policzku spłynęła mi pojedyńcza łza. Rana strasznie szczypała i mocno krwawiła. Pojedyńcze krople krwi skapywały na granitową podłogę. Do kuchni wszedł Mat, jego wzrok zatrzymał się na mojej krwawiącej dłoni. No super... jeszcze jego było tu potrzeba. Spojrzałam się na nieg przepraszającym wzrokiem.

-Przepraszam- Wydukałam niepewnie. Chłopak miną nóż leżący na podłodze i podszedł do mnie.

-Jak ty żeś to zrobiła?- Pokręcił dezorientująco głową, złapał delikatnie moją dłoń i przyłożył do niej czystą, białą kuchenną szmatkę. Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Patrzałam się w ziemię- Poczekaj tu, zaraz wrócę- Wyszedł z kuchni. Podeszłam do stołu i usiadłam na jednym z krzeseł. Szmatka robiła się już lekko czerwona od krwi. Mat wrócił do kuchni z czerwonym pudełkiem. Postawił go obok moich nóg i ukląk przede mną. To było bardzo urocze z jego strony. Wyjął z pudełka białą gazę i nasączył ją wodą utlenioną. Białą szmatkę rzucił do zlewu, a gazę przyłożył do wewnętrznej strony mojej dłoni. Poczułam lekkie szczypanie, które po chwili ustąpiło. Ponownie sięgną do pudełka i wyją z niego bandaż, starannie owiną nim moją dłoń. Zamkną pudełko i wstał.

-Dziękuję- Podziękowałam.

-Następnym razem bardziej uważaj- Wytarł podłogę i odłożył nóż do zewu- Idź  do pokoju, już raczej nie jesteś w stanie pozmywać naczyń- Nakazał i zabrał się za zmywanie. Zachowywał się dziwnie. Wkurzyłam go czymś? Znowu? Posłusznie poszłam do pokoju. Zapaliłam światło i usiadłam na sofie. Spojrzałam na zabandażowaną dłoń. To było dziwne uczucie, kiedy bandażował mi ją. Oparłam się wygodnie i podkuliłam nogi. Pochwili  siedzenia w ciszy usłyszałam pukanie do drzwi. Zwlekłam się z kanapy i otworzyłam drzwi. Do środka wszedł Mat. Zamknęłam drzwi za nim. Usiadł na sofie i przyglądał mi się. No super....

-Co chcesz?- Zapytałam nieprzyjemnym tonem krzyżując ręce na klatce piersiowej.

-Chciałem porozmawiać- Odpowiedział wpatrując się w moją twarz.

-O czym?- Zapytałam nadal stojąc w tym samym miejscu.

-Nora... ja....-Dukał. Spuścił wzrok w ziemię- Jestem twoim Aniołem Stróżem- Zatkałam dłonią usta. Co? On? Nie spodziewałam się. Mogłam się domyślić, że to on... Uratował mnie przed sługami Vicktora, opowiedział mi o sobie, opatrzył mi dłoń. Nie wiedziałm co powiedzieć, zatkało mnie. On mnie pilnował przez te dwa lata. Co teraz?

-Wyjeżdzam jutro- Dodał. Dlaczego wyjeżdza? Po co? Na długo? Nie chcę żeby wyjeżdzał, nie teraz. A jeżeli go już nie zobaczę? Nie wiedziałam co powiedzieć. Byłam mu wdzięczna za to że mnie chroni, nie wiedziałm jak mu to  powiedzieć. Nie chcę żeby wyjeżdzał. Wstał z kanapy, podszedł do mnie, złożył delikatnego buziaka na moim policzku.

-Do zobaczenia- Wyszedł z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Stałam jak wryta. Byłam w totalnym szoku. Opadłam bezsilnie na kanapę. Mat jest moim Aniołem Stróżem. Nie chciałam żeby wyjeżdzał, chciałam żeby został ze mną, tutaj. Potrzebuję go...

Następnego dnia wstałam zmęczona, sama nie wiem czym. Zwlekłam się z łóżka i nerwowo przeczesałam włosy. Przebrałam się z piżamy w codzienne ciuchy i usiadłam na sofie. Dopiero teraz zaóważyłam że w rogu pokoju stoi pokrowiec z gitary, podeszłam do niego. Położyłam pokrowiec na ziemi i otworzyłam go, w środku znajdowała się czarna giatara akustyczna. Uwielbiałam grać na gitarze, ale wstydziłam się grać przy kimś. Chwyciłam ostrożnie gitarę i zaczęłam grać Everybody Hurts - Avril Lavigne. Do śniadania było jeszcze 15 minut odłożyłam gitarę i poszłam do łazienki uczesać włosy. Splotłam je w luźny warkocz na bok i wyszłam zpokoju. W Instytucie panowała grobowa cisza. Zeszłam na dół i weszłam dok uchni. Przy stole siedziała sama Anabele. Usiadłam obok niej.

-Hey- Przywitałam się. Dziewczyna uśmiechnęła się przelotnie. Jadła kanapkę- Gdzie reszta?- Zapytałam zastanawiając się gdzie jest reszta domowników.

-Mat wyjechał, Will siedzi w swoim pokoju, Roberta nie ma już od 5 dni a rodzice są w swoim gabinecie- Odpowiedziała. Skinęłam głową. Robert?.. nie znam go chyba....- Częstuj się- Podsunęła mi talerz z kanapkami, wzięłam jedną i ugryzłam- Do instytutu nie długo przyjedzie siostra Roberta. Nie jest zbyt miła i uprzejma. To rodzaj dziewczyny, która musi dostać to co chce- Wyjaśniła. Nie podobał mi się fakt że do Instytutu przyjedzie jakaś dziewczyna, ale nie miałam nic do gadania.

-Taka lalunia?- Zapytałam. Anabele zaśmiała się, a ja dołączyłam do niej.

-Dokładnie- poparła mnie. Gdy zjadłam śniadanie wróciłam do swojego pokoju. Anabele musiała wyjść do biblioteki oddać wypożyczone książki. Zastaniawiało mnie na ile wyjechał Mat i po co. Nie chciałam się o to pytać Anabele, bo zabrzmiało by to dziwnie.

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 5

Mat's POV :

Jej kojący dotyk na moich skrzydłach podziałał jak narkotyk. Chciałem więcej, ale powstrzymałem się. Pod jej delikatnym dotykiem wybudziłem się z koszmaru, który trwał przez całe moje życie. Początkiem niego była śmierć moich rodziców. Później było coraz gorzej. Z czasem zamykałem się w sobie, marząc o zemście na Victorze. Wszystko zmieniło się gdy dostałem zlecenie. Miałem jej pilnować. Po roku pilnowania Nory postanowiłem być jej Aniołem Stróżem. Z wielu powodów podjąłem tą decyzję. Uwielbiałem patrzeć jak śpi. Godzinami przesiadywałem nocą w jej pokoju wpatrując się w nią. Przyzwyczaiłem się do jej słodkiego śmiechu. Była całkiem inna niż wszystkie dziewczyny, które do tej pory poznałem. Podobna do mnie. Nie zdawała sobie sprawy że posiada potężną moc. Była zagubiona. Zawsze chciałem podejść do niej i przytulić ją, ale nie mogłem. Jej matka mi zabroniła. Teraz, gdy jest blisko mnie, boję się cokolwiek zrobić. Boję się, że zrobię jej krzywdę. Przez te dwa lata, kiedy obserwowałem ją co dzień dziewczyna strasznie schudła. Gdy szliśmy w stronę swoich pokoi nie odezwałem się do niej wcale. Miałem mętlik w głowie. Pojutrze miałem wyjechać aby pomóc mojemu wujowi w przygotowaniach do bitwy z Victorem. Chciałem w niej uczestniczyć, ale niestety zabroniono mi. U wuja miałem spędzić około dwa tygodnie. Nie był to mój pierwszy dłuższy wyjazd, ale muszę znaleźć opiekuna dla Nory. Zbyt bardzo się o nią boję Nie zostawię jej na dwa tygodnie bez opieki. Poproszę Willa, na pewno się zgodzi jej przypilnować. A przy okazji zajmie się czymś innym niż graniem w gry komputerowe.
Obiad miał być dopiero za 20 minut, więc miałem czas żeby pójść i porozmawiać z Willem. I tak zrobiłem.

-Will- Wszedłem bez zaproszenia do jego pokoju. Jak zwykle siedział przy komputerze ze słuchawkami na uszach i grał w jakąś durną grę. Czy on nigdy nie dorośnie?- Will, do cholery!- Wrzasnąłem na chłopaka. Energicznie odwrócił się i ściągną słuchawki.

-Czego?- Zapytał z wrogością w głosie.

-Potrzebuję twojej pomocy- Odezwałem się równie nieprzyjemnym tonem głosu.

-Zamieniam się w słuch- Uśmiechną się jak debil.

-Potrzebuję żebyś przypilnował dziewczyny podczas gdy ja będę u wujka- Oznajmiłem stanowczo.

-Uuuuu- Potarł prawą dłoń o lewą- Co to za laska?- Zapytał pogardliwie.
-Nora Steele. Jest u nas w Instytucie od przedwczoraj. Pewnie słyszałeś o niej- Odpowiedziałem.

-Tak, Robert coś gadał- Westchną- Ma chłopaka?-Zapytał. Cały Will... ale nie pozwolę mu jej tknąć. Popatrzałem się na niego wzrokiem mówiącym "zabiję, jeśli ją tkniesz".

-Nie- Opowiedziałem wrogo- Jeżeli ją tkniesz to cię zapierdzielę- Oby dwaj się zaśmialiśmy. Willa zawsze traktowałem jak  bardzo dobrego przyjaciela. Znaliśmy się od małego. A jeśli chodzi o Roberta.... to nie dogadujemy się z nim najlepiej. To nie znaczy że ja go nie lubię, tylko on jest strasznie cichy. Zawsze robi to co chce i jest dziwny.

Na obiedzie nie było Nory. Chciałem pójść po nią, ale Anabele zatrzymała mnie i powiedziała żebym poszedł do niej po obiedzie. Zjadłem szybko i bez słowa wyszedłem z kuchni. Szedłem szybkim krokiem w stronę jej pokoju. Chwyciłem za klamkę i cicho otworzyłem drzwi. Dziewczyna leżała skulona na rozłożonej sofie, do jej brzucha przytulony był Filemon, kot mojej siostry. Pojedyncze kosmyki włosów opadały lekko na jej oczy. Podszedłem bliżej i odgarnąłem je. Kot ziewną, bardziej wtulił się w jej brzuch i ponownie zasną. Uśmiechnąłem się przyjaźnie i skierowałem się do drzwi. Złapałem cicho za klamkę i nacisnąłem ją.

-Nie wychodź, proszę- Odezwała się zaspanym głosem. Odwróciłem się i spojrzałem w jej oczy. Były przekrwione od płaczu. Uśmiechnęła się, ale nie na długo.

-Przepraszam że cię obudziłem- Przeprosiłem. Dziewczyna odgarnęła włosy na plecy i oparła się o ścianę do której przylegała złożona sofa. Kot leniwie podniósł się, ziewną i zaczął czyścić swoje zmierzwione futerko.

-Czemu płakałaś?- Zapytałem wpatrując się w jej twarz. Dziewczyna westchnęła cicho
.
-Nie płakałam- Zaprzeczyła cicho i spuściła głowę wpatrując się w Filemona. Kłamała. Musiał być jakiś powód, dla którego to zrobiła.

-Nie kłam- Odezwałem się wrogo. Przestraszyła się. Nie chciałem tego. Nie chciałem żeby się mnie bała. Podciągnęła kolana pod brodę i schowała w nich twarz. Czemu kłamała?
-Przepraszam- Odezwała się cicho. Ledwo ją usłyszałem z końca pokoju. Westchnąłem lekko i podszedłem do łóżka i usiadłem na jego końcu.

-Powiesz mi dlaczego płakałaś?- Zapytałem lekko.

-Czemu cię to tak bardzo obchodzi?- Zapytała. Chciałem jej powiedzieć że jestem jej Aniołem Stróżem i mam obowiązek ochrony jej. Chciałem ją przytulić i pocieszyć, ale bałem się. Chciałem ją mieć tylko dla siebie, ale to nie jest możliwe, ona nie jest typem dziewczyny, które lubią chłopaków takich jak ja. 

-Dobrze, to nie mów- Odezwałem się pogardliwie i wyszedłem z pokoju. 
_***_
Przepraszam że taki krótki rozdział, ale oststnio nie mam czasu żeby pisać.
Rozdziały będą się pojawiać co tydzień w weekendy :-)
Dziękuję, że ktokolwiek czyta ^.^ 





czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 4

-Chodź, pokażę ci coś- Wyciągną rękę w moją stronę żeby pomóc mi wstać. Chwyciłam ją. Chłopak wolno podniósł mnie. Stałam teraz na przeciwko niego ze spuszczoną głową w dół.

Szliśmy w milczeniu krętymi korytarzami, aż w końcu dotarliśmy do ogromnych drewnianych drzwi z wygrawerowanymi na nim liśćmi klonu i innych drzew. Chłopak złapał za dużą metalową klamkę i nacisną energicznie. Drzwi otwarły się, z środka padało oślepiające białe światło. Mat wszedł do środka. Niepewnie ruszyłam za nim. Oślepiło mnie białe rażące światło, ale po chwili mój wzrok przystosował się i oniemiałam z wrażenia.

Staliśmy obok siebie w ogromnej przeszklonej komnacie w kształcie półkola. Nie stałam już na granitowej podłodze tylko na wąskiej żwirowej ścieżce prowadzącej przez gęsto porośnięty najróżniejszą roślinnością las. W niektórych miejscach kępkami rosły kolorowe kwiaty. Drzewa były wysokie, a ich pnie były porośnięte bluszczem z rozwiniętymi kolorowymi kwiatami. W powietrzu lekko unosił się złoty pyłek, który osiadł na trawie i roślinkach. W oddali było słychać przyjemny świergot ptaków. Wszystko było cudowne i oszałamiające. Rozglądałam się po pomieszczeniu. Chłopak uśmiechał się szeroko.

-Robi wrażenie prawda?- Zapytał widząc moją minę. Skinęłam głową. Ponownie  zaśmiał się- Chodź- Ruszył ścieżką. Poszłam za nim. Szliśmy pomiędzy drzewami i różnymi kwiecistymi krzewami. Złoty pyłek osiadł na moich włosach. Wzdłóż ścieżki były ozdobne lampki wbite w ziemię. Dotarliśmy do niewielkiej polany zasłanej miękką zieloną trawą i stokrotkami. Na środku rosło ogromne rozłożyste drzewo. Prawdopodobnie Dąb. Widziałam już parę dużych okazów w różnych parkach, ale tak wielkiego jeszcze nigdy.

-To miejsce przypomina mi o moich rodzicach- Usiadł na trawie. Usiadłam na przeciwko niego po turecku.

-Myślałam że.... że twoi rodzice to Izabele i Johnatan- Pomyślałam na głos. Gładziłam dłonią trawę po mojej prawej stronie.

-Nie, to nie są moi biologiczni rodzice- Zaprzeczył- Moi rodzice zostali zamordowani przez Victora gdy miałem 7 lat. Anabele miała wtedy 4 lata. Wszyscy wmawiali nam że to był przypadek. Później dowiedziałem się że to nie był jednak przypadek. To było częścią planu Victora. Zdarzyło się to dzień po zamordowaniu twojego ojca. To także była jego sprawka. Wszystkie jego czyny miały na celu zdobycie ogromnej mocy wystarczającej do unicestwienia rasy Anielskiej. Jak do tej pory nie udało mu się to, ale nadal nie daje za wygraną -Zakończył i mozolnie wstał.

-Wstań na chwilę- Nakazał. Posłusznie podniosłam się z miękkiej trawy- Stój tam gdzie stoisz, okej?- Wydał polecenie. Skinęłam głową. Stałam z luźno opuszczonymi rękami wzdłóż ciała. Chłopak cofną się o cztery duże kroki i obrócił się do mnie plecami. Nic nie rozumiem... Pstrykną palcami. W jednej sekundzie na jego koszulce wzdłóż pleców pojawiły się dwie podłóżne dzióry. Wyrosły z nich ogromne śnieżnobiałe skrzydła. Pisnęłam zakrywając usta dłonią. Skrzydła najpierw lekko rozprostowały się, a późnej powróciły do pierwotnego stanu. Ich końce sięgały aż do ziemi, a zgięcia skrzydeł były na wysokośći jego ramion. Oszałamiający widok. To...to nie możliwe... Chłopak odwrócił się. Cofnęłam się o krok do tyłu.

-Boisz się ?-Spytał. Wpatrywałam się w jego skrzydła. Były cudowne. I zapewne bardzo ciężkie.

-Trochę- Odpowiedziałam niepewnie. Nerwowo przeczesałam włosy. Chciałam dotknąć jego skrzydeł. Zobaczyć jakie są w dotyku. Głośno wypuściłam powietrze.

-Mat?- Zaczęłam niepewnie. Chłopak spojżał się na mnie pytająco.

-Hym?

-Mogę.... ich dotknąć?-  Zapytałam pomimo tego że byłam wystraszona.Zaśmiał się. Zalałam się lekkim rumieńcem. Boże...mogłam się nie odzywać. Ale pragnienie było silniejsze ode mnie.

-Możesz- Odwrócił się tyłem do mnie i usiadł na trawie. Jego skrzydła rozprostowały się. Każde z nich miało na oko dwa metry szerokości. Ruszyłam wolno w jego stronę. Usiadłam na przeciwko jego skrzydeł. Skrzydłą wyrastały z pleców. Nieśmiało wyciągnęłam dłoń w ich stronę. Delikatnie przejechałam opuszkiem wskazującego palca po jednym z zewnętrznych piór. Momentalnie przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Pióro było miękkie i delikatne. Lekko przyłożyłam dłoń do prawego skrzydła i przejechałam po nim delikatnie. Chłopak uśmiechał się.

-Jakie masz moce?- Zarwałam ciszę. Mat odwrócił się w moją stronę przez co dostałam skrzydłem w ramię.

-Auć!-Złapałam się za ramię. Chłopak zaczą się śmiać, a po chwili dołączyłam do niego.

-Przepraszam- Odezwał się- Chcesz wiedzieć jakie mam moce?- Nawiązał do mojego pytania. Pokiwałam twierdząco głową.

-Okej- Zgodził się- Potrafię porozumiewać się z kimś w myślach-Ciekawe.... Zagryzłam  nerwowo wargę od środka i przeczesałam włosy.

Nie zagryzaj tej wargi- Odezwał się w moich myślach. Wystraszyłam się. Puściłam wargę.

-Jak ty to zrobiłeś?- Zapytałam. Chłopak uśmiechnął się. Miał cudowny uśmiech. Boże...ze mną dzieją się dziwne rzeczy.

-Tajemnica- Uśmiech nie schodził mu z twarzy- Następnym jest ogień- Wymienił kolejną z jego mocy- Lepiej żebym ci go nie pokazywał, bo nie wpełni mam nad nim kontrolę- Skinęłam głową- Następną mocą jest kontrola przedmiotów, albo podmiana ich w coś całkowicie innego. Mogę też z jednego przedmiotu zrobić ich więcej- Sięgną ręką do skrzydła i wyrwał jedno pióro. Przyglądałam mu się uważnie. Położył pióro na dłoni i sporym dmuchnięciem pióro powędrowało nad nasze głowy. Z jednego małego piórka nagle zrobiło się więcej. Wirowały nad naszymi głowami. Mat energicznie pstrykną palcami i pióra zniknęły.

- Masz jeszcze jakąś moc?- Zapytałam.

-Mam jescze dwie, ale ich nie będę ci demonstrował- Szkoda....

-Dlaczego?-Zapytałam zaciekwiona.

-Nie są zbyt bezpieczne, mogła by ci się stać krzywda- Odpowiedział spokojnie- Te dwie moce wliczają się do wyjątkowych, jeżeli w ogóle można je tak nazwać. Zazwyczaj odziedziczasz je po rodzicach lub swoich przodkach. Pierwszą z nich jest możliwość wymazywania pamięci, a drugą jest kontrola umysłu- Mówił- Zaraz będzie obiad. Powinniśmy iść- Wstał. Jego skrzydła zniknęły.

Przez całą drogę powrotną nie zamieniliśmy ze sobą żadnego słowa. Zastanawiałam się czy Mat obraził się na mnie, ale wolałam się nie odzywać. Weszłam do pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Na sofie leżał duży rudy puszysty kot. Gdy zauważył że przyglądam mu się, z gracją zeskoczył z łóżka i podszedł do moich nóg. Ocierał się o nie, przy tym przyjemnie mrucząc. Pogłaskałam go delikatnie.
-***-
Proszę o komentarze :-) 

środa, 11 lutego 2015

Rozdział 3

 Następnego dnia obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Odruchowo złapałam się za nią. Okna były zasłonięte czerwonymi firankami. To trochę dziwne, jak zasypiałam były odsunięte... Zsunęłam koc z siebie i usiadłam na sofie. Nie odczuwałam już żadnego bólu mięśni. Głowa także przestawała boleć. Wstałam. Spojżałam na swoje dłone, były podrapane, a na prawym nadgarstku był ogromny filetowy siniak. Podeszłam do ciuchów leżących na komodzie, wzięłam je do rąk. Po chwili byłam już przebrana. Miałam czarne rurki i biały T-Shirt z lekkim dekoltem. Obok sofy stały czarne skurzane botki, założyłam je. Wszystkie ciuchy były idealnie dopasowane do moich rozmiarów, co trochę mnie dziwiło. Podeszłam do drzwi od pokoju, nacisnęłam klamkę i wyszłam.

Wylądowałam na ciemnym korytarzu oświetlanym przez pojedyńcze lampki ścienne. Podłoga była z gładzonego ciemnego marmuru, ściany były wyłożone dębową boazerią. W równych odstępach od siebie były jednakowe drzwi, zapewne do innych pokoi. Po prawej stronie znajdowały się duże schody prowadzące na dół, a po lewej stronie korytarz ciągną się jeszcze ok 15 metrów i łukiem skręcał w prawo. Postanowiłam że pójdę na dół, i tak też zrobiłam. Ostrożnie zeszłam ze schodów. Stałam przed trzema drogami. Na wprost był korytarz, na jego końcu były ogromne drzwi, Po lewej był korytarz który także miał w równych odstępach drewniane drzwi i kończył się ogromnym oknem przez całą ścianę. Po lewej stronie był ogromny drewniany łuk, który prawdopodobnie prowadził do kuchni, z której wylewały się przyjemne zapachy. stałam w miejscu nie wiedząc gdzie iść. 

-Cześć- Energicznie odwróciłam się do tyłu. Na schodach stała Anabele. Włosy miała spięte w luźnego kucyka. Uśmiechała się. 

-Hey- Przywitałam się przyjaźnie. Dziewczyna zeszła szybko na dół. 

-Widzę że czujesz się lepiej, jesteś głodna?- Zapytała stając obok mnie.

-Trochę- Odpowiedziałam cicho. Dziewczyna zaśmiała się i ruszyła w stronę kuchni. 

-No chodź- Ponagliła mnie. Ruszyłam z nią. Kuchnia, tak jak kuchnia. Na środku stał ogromy stół z rozłożonymi białymi talerzami, kubki, Trzy dzbanki z gorącą cherbatą i trzy cukierniczki. W kuchni było ciepło i przytulnie. Krzesła stojące przy stole były obite czerwonym miękkim materiałem. W środku były też dwie inne osoby. Kobieta i mężczyzna. Obydwoje stali plecami do mnie i Anabele. Nie zauważyli że weszłyśmy do środka. Anabele uśmiechała się. Kobieta prawdopodobnie robiła jajecznicę, a mężczyzna energicznie kroił chleb.

-Mamo?- Odezwała się Anabele kierując swoją wypowiedź do kobiety stojącej przy blacie. Kobieta odwróciła się szybko.

-Wi...- Przerwała gdy jej wzrok powędrował w moją stronę. Wpatrywała się we mnie tak jak w obrazek. Miała wyraźne rysy twarzy i zmarszczki pod oczami.Włosy miała lekko rude i bardzo krótkie. Uśmiechnęła się i prawą ręką  lekko klepnęła mężczyznę, który nadal był zajęty krojeniem chleba. Odwrócił się i także wpatrywał się we mnie. Miał ciemno-brązowe włosy z siwymi pasmami. Pod oczami miał wyraźne cienie. Uśmiechnęłam się przyjaźnie.

-Dzień dobry-Przywitałam się uprzejmie.

-Witaj Noro- Przywitał się - Jestem Johnatan, Johnatan Thigpen- Podszedł bliżej uścisną moją dłoń. Obok niego pojawiła się kobieta.

-Izabele Thigpen- Kobieta także podała mi dłoń, przyjaźnie uścisnęłam ją- Po śniadaniu wszystko ci wyjaśnimy- Skinęłam głową. Izaebele wróciła do swojego poprzedniego zajęcia.

-Siadaj- Anabele poklepałą dłonią krzesło stojące przy stole obok niej. Nawet nie zauważyłam kiedy tam się znalazła. Odsunęłam krzesło i lekko usiadłam. Anabele uśmiechnęła się i sięgnęła po dzbanek z cherbatą i nalała cherbaty do swojego kubka. Podała mi dzbanek, nalałam cherbaty do swojego  kubka, a dzbanek odstawiłam na środek stołu. 

-Anabele?-  Izabele zwróciła się do niej, stawiając na stole dużą miskę z jajecznicą. Kobieta usiadła na przeciwko nas. Obok niej usiadł Johnatan- Widziałaś może chłopaków?- Spojrzała się na nią pytająco.

-Nie- Dziewczyna odpowiedziała szybko i sięgnęła po miskę z jajecznicą. Nałożyła sobie dwie duże łyżki i podała mi miskę. Nałożyłam sobie jedną małą łyżkę i podałam miskę Panu Johnatanowi. Posłał mi przyjazne spojrzenie, odebrał ode mnie miskę i nałożył sobie jajecznicę. Miska później powędrowała w ręce Izabele. Gdy wszyscy mieli na talerzach jajecznicę zaczęliśmy jeść. Pierwsza zjadła Anabele. Wstała, odniosła swój kubek i talerz, włożyła do zlewu. Drugi zjadł Johnatan, a zaraz po nim Izabele ja także skończyłam i odniosłam swój talerz i kubek. 

-To kto dzisiaj zmywa?- odezwała się Anabele łapiąc za swoje bidra.

-Johnatan- Odezwała się Izabele. Mężczyzna popatrzał się na nią błągalnie i ruszył do zlewu. Kobieta zaśmiała się. 

-Anabele, idź poszukać chłopaków- Nakazała jej Izabele. Dziewczyna skinęła głową i wyszła z kuchni.

-Noro...-Zaczęła niepewnie kobieta- Jesteś strasznie podobna do twojej matki, gdy była w twoim wieku- Podeszła bliżej mnie.

-Znała Pani moją matkę?-Zapytałam zaciekawiona.

-Wszyscy ją tutaj znali- Odezwał się Johnatan i staną obok Izabele. 

-Twoja matka jest bardzo potężną Anielicą Noro- Izabele oznajmiła łagodnie- Twój ojciec także- Dodała po chwili. Kim byli?! Nie, nie wierzę. To są jakieś bajeczki. Moja mama jest księgową..... a... a mój ojciec nie żyje. To nie jest normalne. Co ja tu robię? 

-Mieszkali tutaj, w tym Instytucie, aż do momentu w którym ty się urodziłaś. Chcieli cię uchronić przed niebezpieczeństwem i wyjechali do Kaliforni. Postanowili zacząć nowe życie, odciąć się od bycia Aniołami. Twoja mama bała się że znajdzie cię Victor kiedy zaczniesz używać mocy, nauczysz się ją kontrolować. I znalazł cię. Nora, ty także jesteś Aniołem. Twoja matka nic ci nie powiedziała bo nie była na to gotowa. Bała się że cię straci- W moich oczach zbierałysię łzy. Bała się, że straci mnie tak samo jak tatę. Teraz wszystko rozumiem, ale nadal nie dociera domnie fakt że nie jestem normalnym człowiekiem. To jest jak cios. Teraz całe moje życie odwróciło się do góry nogami. Jak mam z tym żyć? Jak żyć ze świadomością że nie jestem normalna? 

-Ale ja nie mam żadnych mocy- Odezwałam się- To bez sensu- Westchnęłam zrezygnowana. 

-Otoż gdy skończyłaś 18 lat twoje moce będą się uaktywniać i w pewnym momencie dojdzie do przemiany. Twoja mama nie chciała aby do tego doszło, ale nie było żadnego sposobu aby to powstrzymać. Jesteś taka sama jak my, Noro- Ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej. Jeszcze tydzień temu nie uwierzyła bym w takie bzdury. Zawsze twierdziłam że na świecie nie ma istot nadprzyrodzonych. Kim jest Victor? Czego chce ode mnie? 

-Kim jest Victor?- Zapytałam pewnie. Izabele skierowała wzrok w ziemię. 

-Victor jest potężnym czarownikiem, który zabiera wszystko to co chce i kiedy chce. Twój tata posiadał bardzo potężną moc, silniejszą od każdego Anioła niższej rangi. Czarownik chciał cię zabić, a przy tym dostać nienaruszoną moc. Twoi rodzice nie pozwolili mu na to i dokonali wymiany. Zamiast ciebie, zabił twojego ojca, przy tym odbierając mu moc i skrzydła. Dwa tygodnie po śmierci twojego ojca Victor znowu chciał cię dopaść, dlatego wyjechałyście i trafiłyście znowu tutaj, do Londynu. Twoja mama zaraz po waszym przyjeździe pojawiła się u nas i poprosiła o ochronę ciebie. Zgodziliśmy się.Pilnował cię mój, a także twojego ojca bardzo dobry przyaciel, ale dwa lata później musiał zrezygnować. Jego miejsce zajął inny Anioł i nadal nim jest. Po roku chronienia ciebie został twoim Aniołem Stróżem, a przy tym obiecał że zawsze będzie cię chronić, opiekować się tobą i nigdy nie wyrzeknie się tej posady- Opowiadał Johnatan. Nerwowo przeczesałam włosy. Głośno wypuśicłam powietrze. Czułam jak po moich policzkach spływają pojedyńcze łzy. Co z moją matką? Czy wie że tu jestem? Kto mnie pilnuje? 

-Co z mamą?- Zapytałam ponownie przeczesując włosy. Miałam ogromny mętlik w głowie.

-Twoja mama wie że tu jesteś. Przyjedzie tutaj zaraz po powrocie z delegacji. Czyli w piątek, o ile się nie mylę- Kobieta uśmiechnęła się-Tak, będzie tu w piątek. Do tego czasu będziesz u nas. Pod żadnym pozorem nie opuszczaj Instytutu. Ciuchy będą w twoim pokoju- Nakazała. Po moim ciele przebiegły nieprzyjemne ciarki.

-Pójdę już- Odezwałam się cicho i wyszłam z kuchni. Nie poszłam do pokoju. Pobiegłam do wielkiego okna na końcu korytarza. Było z niego widać ceglany mur obrośnięty w niektórych miejscach bluszczem. Za nim była gęsta mgła, która ograniczała widoczność do 0. Przed murem była żwirowa ścieżka, marmurowa ławka i ogromna Sosna. Podeszłam do ściany i zsunęłam się po niej. Usiadłam z podkulonymi nogami, a głowę ukryłam w kolanach. Płakałam cicho. Boże.... co ja tu robię? 

-Wszystko w pożądku?- Usłyszałam znajomy łagodny głos chłopaka. Podniosłam głowę. Stał na przeciwko mnie. Nie miałam na ochoty na rozmowę z nikim. A tym bardziej z nim. 

-A czy widać jak by było wszystko okej?- Odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Super....  

 -***-
Kto jest Aniołem Stróżem Nory? 
Czy Nora zaakceptuje fakt że jest Aniołem? 


wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 2

Obudziłam się spocona i zaplątana w kołdrę, przez ciemne firanki przebijało się jasne światło, co oznaczało że świeci słońce i zapowiada się kolejny ciepły dzień, ale bez Vicki. Dzień bez Vicki, jest dniem straconym- Zaśmiałam się na tą myśl. Vicki wyjechała do babci na dwa tygodnie, a ja już za nią tęskniłam. 

Zeszłam na dół do kuchni, żeby ćoś zjeść. Zwykle nie jem śniadań, ale teraz zrobię wyjątek. Otworzyłąm lodówkę, wyjęłam z niej waniliowy serek, sięgnęłam do szafki po łyżeczkę i usiadłam na blacie. Zaczęłam jeść. W domu panowała totalna cisza, której nie nawidziłam. Po zjedzeniu serka opakowanie wyrzuciłam  do kosza i umyłam łyżeczkę. Oparłam się o blat kuchenny i zastanawiałam się co mogła bym dzisiaj robić. Z amyślenia wyrwało mnie donośne pukanie do drzwi. Nie spodziewałam się dzisiaj nikogo. Zsunęłam się z blatu i podeszłam do drzwi. Spojrzałąm przez lipko i zamarłam....

To byli ci sami męszczyźni, którzy zabili mojego ojca. Jeden z nich dobijał się do drzwi. Przestraszona stałam wpatrując się w lipko, błągałam aby sobie poszli. W końcu męszcyzna stracił cierpliwość i wykopał drzwi z zawiasów, a przy tym wyrzucił mnie do góry i uderzyłam o komodę stojącą obok drewnianego wieszaka na kurtki. Weszli do domu. 

-Myślałaś że cię nie znajdziemy księżniczko?- Odezwał się drwiącym głosem. 

-Idźcie na górę, ja się nią zajmę- Wydał rozkaz. Męszczyźni Przeszli obok mnie i udali się na górę. Stałam podpierając się jedną ręką o komodę. Bolało mnie biodro, którym uderzyłam o nią. Męszczyzna wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym podszedł. Przeraźliwie szukałam ręką z tyłu czegoś, czym mogła bym go zranić. Nie znalazłam nic. Był co raz bliżej. 

-No no, wyładniałaś- Sięgną ręką do mojego policzka, ale z impetem strzepnęłam ją.- I zadziorna- Zaśmiał się. Stałam jak sparaliżowana. Z całej siły uderzył mnie w brzuch na co złożyłam się w pół i upadłam z jękiem na ziemię. Przeraźliwy ból rozchodził się po mojej dolnej części brzucha. Łzy ciekły mi po policzkach. 

-Wybierasz szybką śmierć czy powolną?- Zaytał gdy ukląk obok mnie. Nie odpowiedziałam nic. Stłumiłam płacz. Męszczyzna podniósł mnie za szyję tak że nie dotykałam podłogi. Usiłowałam się mu wyrwać, ale na marne. Kopałam w niego nogami, był twardy jak kamień. Czy tacy  ludzie istnieją?! Dusiłam się. Męszczyzna rzucił mną o ścianę po której ześlizgnęłam się i upadłam na ziemię. Słyszałam trzaski dochodzące z góry, rzucane przedmioty o ścianę, tłuczenie szkła. Leżałam obolała na podłodze. Nie ruszałam się. Ostatkami sił usiadłam opierając się o ścianę. Męszczyzna kucną obok mnie.

-Zmęczyłaś się kochanie?- Z impetem uderzył mnie w twarz przez co znowu osunęłam się na podłogę, czułam jak krew spływa po mojej wardze i skapuje na panele. To koniec- Pomyślałam. Zabije mnie tak jak mojego ojca. Nie miałam siły żeby się obronić. Zacisną swoje dłoie na mojej szyi. Traciłam oddech. Krztusiłam się. Ręce odmawiały mi posłuszeństwa. Leżałam i czekałam aż ten moment nastąpi, czekałam aż umrę. W pewnym momencie dłonie zniknęły z mojej szyi, a męszczyzna który mnie dusił z impetem uderzył o komodę. Lekko zdezorientowany podniósł się wolno. Męszczyźni, którzy byli na górze zbiegli szybko na dół żeby sprawdzić co się dzieje. Obraz wirował mi przed oczami, nie wiedziałam co się dzieje. Obok mnie stał chłopak, którego skądś kojarzyłam. Nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Za nim stało jeszcze dwóch. 

-Weź ją, my się zajmiemy nimi- Oznajmił chłopak, który stał za nim po prawejstronie. Wzią mnie na ręce i wyniósł z domu. Otworzył tylnie drzwi od samochodu położył mnie delikatnie na kanapie, usiadł na miejscu kierowcy, odpalił silnik i odjechał z piskiem opon.

-Trzymaj się- Wyszeptał. To były ostatnie słowa, które słyszałam zanim zemdlałam. 

Obudziłam się w całkiem innym otoczeniu. Pokój był duży i przestronny. Ściany były wyłożone drewnianą boazerią, okna sięgały od podłogi aż po sufit, zdobiły je ciężkie czerwone firanki ze złotymi klamerkami. Leżałam na miękiej sofie przykryta czerwonym polarowym kocem. Dużą część pokoju stanowiły ciężkie drewniane meble. Przed sofą stał mały drewniany stolik, na którym stała mała lampka. Na czole miałam rozłożony zimny okład, dłonie miałam posiniaczone, a na wardze robił się już strup. Jakim cudem przeżyłam? Gdzie jestem? Kto mnie tu przywiózł? Byłam obolała i wykończona, na dworze było już ciemno. Nie miałam siły aby się podnieść. Rozglądałąm się po pokoju. Co z mamą? Wie że tu jestem? 

Z zamyśleń wyrwała mnie dziewczyna, która weszła do pokoju. Miała krótkie czarne włosy, ubrana była w zwykłe jeansy i zwykłą czarną bluzkę z krótkim rękawem. W rękach niosła ubrania, które położyła na komodzie stojącej obok okna. Nerwowo zagryzłam wargę, ale pożałowałam tego czynu gdyż zaczęła bardzo szczypać.

-Jestem Anabele- Przedstawiła się. 

-Nora- Odpowiedziałam niepewnie.- Gdzie jestem?- Zapytałam cicho. 

-W Instytucie- Odpowiedziała szybko.

-Yyy.... Mogła byś mi rozjaśnić?- Zapytałam nadal nie wiedząc gdzie jestem.

-Jesteś w dwustuletnim Instytucie. Jest Schronieniem dla Aniołów różnego pochodzenia- Rozjaśniła. Zaksztusiłam się własną śliną.  Czekaj.... Czego? Aniołów?- Zdziwiłam się w myślach. Anabele zaśmiała się się przyjaźnie.

-A-a-aniołów?- Zapytałam zdezorientowana.

-Tak, Aniołów- Odpowiedziała. Nie wierzę..... wylądowałam w jakimś psychiatryku. Osunęłam się na poduszki nie wiedząc co o tym mam myśleć. To są chyba jakieś durne żarty...?!Nie, to na 100% są żarty. Boże.... gdzie ja jestem?

-Wszystko zrozumiesz w swoim czasie, a narazie musisz dużo odpoczywać. Zobaczymy się niedługo- Pożegnała się i wyszła. Miałam wiele pytań do niej, ale niestety nie dane mi było o nie zapytać.

-Już nic nie rozumiem- Pomyślałam na głos. Nie no, to już przesada. Muszę stąd jak najszybciej wyjść. 

Z zamyślenia wyrwał mnie ponowny dźwięk otwieranych drzwi do pokoju. Do środka wszedł chłopak, ten sam który wyniósł mnie z mojego domu. Znam go skądś.... tylko za cholerę nie moge sobie przypomnieć skąd. Kojarzę jego oczy, poznaję twarz. Ma grzywkę postawioną do góry, ale widać że nie ma na niej ani grama żelu. Jest ubrany w biały luźny T-Shirt z dekoldem w kształcie V. Ma czarne dopasowane jeansy i całe czarne Vansy. Na szyi ma złoty łańcuszek. Pod jego oczami widnieją wyraźne sińce, co oznacza że raczej nie spał obrze przez ostatnie noce. 

-Hey- Przywitał się i posłał mi przyjemny uśmiech.- Jestem Mathew. O mało nie miałaś ze mną wypadku samochodowego- O kurnaaa.... już pamiętam. Uśmiechnęłam się przelotnie. Chłopak przeczesał nerwowo włosy. 

-Nora- Przedstawiłam się. Podniosłam się na łokciach i usiadłam z podkulonymi nogami na sofie. Chłopak był bardzo przystojny i wysoki (ok 190 cm), ja miałam zaledwie 160 cm wzrostu. Dopiero teraz zaóważyłam że z włosów mam zrobionego warkocza na bok. Przejechałam delikatnie opuszkami palców po nim. Był starannie spleciony i miły w dotyku. Chłopak uważnie mi się przyglądał. 

-Moja siostra była tu przed chwilą- Odezwał się i oparł o komodę, na której leżały ciuchy. Skinęłam głową.- Przyniosła ci ciuchy- Oznajmił. Już nie miał tak przyjemnego tonu głosu, jak wcześniej. Spuściłam wzrok.

-Jak się czujesz?- Zapytał przełamując krępującą ciszę. Jak się czuję? Ja sama nie wiem jak się czuję. Mam mętlik w głowie. Boli mnie całe ciało. Zgubiłam się już w tym wszystkim. Nadal twierdzę że to są jakieś głupie żarty.

-Dobrze- Chłopak spojżał się podejrzliwie na mnie. Wyczuł moje kłamstwo. Nie lubiłam mówić o swoich uczuciach. W tym momencie raczej nie wyglądałam na osobę, która czuje się dobrze.

-To wstań- Nakazał. Nie byłam w stanie wstać, moje ciało drżało. Wkopałam się. Wypuściłam głośno powietrze. Zsunęłam z siebie koc, byłam w piżamie.  No super... .Chłopak uważnie mi się przyglądał. Spuściłam powoli nogi z sofy, wzięłąm głęboki oddech i wstałam. Poczułam ogromny ból przeszywający całe moje ciało. Opadłam na łóżko. Skuliłam się leżąc plecami do stojącego przy komodzie chłopaka. Schowałam twarz w skulonych nogach, bolało mnie całe ciało. Mięśnie były napięte, a głowa niemiłosiernie pulsowała. Czułam jak po policzkach spływają mi łzy, łzy bólu. Mogłam nie kłamać.... Czemu muszę być taka głupia?! 

-Nastepnym razem odpuść sobie kłamstwo. Zapamiętaj, Anioła nigdy nie okłamiesz- Przykrył mnie kocem i wyszedł z pokoju cicho zamykając dzrzwi za sobą. Łzy po chwili przestały płynąć. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Nie wiedziałam ile już tu jestem. Martwiłam się o mamę. 

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 1

Londyn. poniedziałek. 2 tydzień wakacji.

    Zakupy były genialne. Kupiłam 6 bluzek, 2 pary spodni i czerwoną koszulę w kratę. Pojechałam na nie z Vicki- moją przyjaciółką, kupiła o wiele więcej rzeczy niż ja. Po wyjściu z galeri by łam wykończona łażeniem po sklepach i przymierzaniem tony ciuchów. Vicki w porównaniu do mnie ma bardzo dużo energi (jeżeli chodzi o zakupy), ale jest strasznie leniwa. Ma długie kruczoczarne włosy, jest wysoka i chuda. Uwielbia jeść i nienawidzi sportu. Oby dwie posiadamy samochody. Vicki ma małego Smarta w kolorze czarno-czerwonym, a ja Range-Rover'a pogłębionego w matowej czerni. Od zawsze uwielbiałam masywne samochody, ale dosyć długo zajęło mi uzbieranie na niego. Pracowałam trzy lata w kawiarni mojej cioci na obrzeżach Londynu. Trudno było pogodzić szkołę z pracą, ale jakoś dałam radę. W weekendy dorabiałałam na wyprowadzaniu psów moich jedynych sąsiadów, czasami robiłam im zakupy albo grabiłam liśćie jesienią. Mama nie była zbytnio zadowolona że znalazłam sobie pracę, ale była także dumna że dążę do celu i nie polegam na innych. Co prawda ona też dołożyła swoje oszczędności do tego samochodu, i jestem jej bardzo wdzięczna za to.

   Mam dosyć specyficzne imie-Nora i mam 18 lat. Mieszkam z mamą na obrzeżach londynu. Mieszkamy na kompletnym odludziu. Przeprowadziłyśmy się tutaj po śmierci mojego ojca,  (ok 4 lata temu). Przez pierwsze trzy lata mieszkaliśmy tu z moim dziadkiem (ojcem mamy), który później zmarł, a mama odziedziczyła dom w spadku. Na parceli znajdowała się także ogromna szopa z sianem w środku i drewnem do kominka. Do mojej mamy należał także ogromny las, z którego dziadek przynosił drewno na opał. Mama zakazała mi do niego wchodzić, szczerze nie miałam takiego zamiaru. Był strasznie ciemny i straszny. Obok nas znajdował się jeszcze jeden dom. Mieszkały w nim dwie już w podeszłym wieku panie i trzy psy rasy York. To ich psy wyprowadzałam.Panie Były bardzo miłe, ale bardzo skryte. Prawie w ogóle nie wychodziły z domu. 

   Jakiekolwiek sklepy z artykułami sporzywczymi lub centrum Londynu, było oddalone od naszego domu o 15 km, czyli ok. 20 minut samochodem. W okolicy zawsze było cicho i spokojnie. Przyzwyczaiłam się do tego. przed przeprowadzką tutaj, mieszkałam z mamą i ojcem  w Kaliforni, to dosyć daleko stąd. W Kaliforni jestcały czas ciepło i głośno, a w Londynie pogoda zmienia się z godziny na godzinę. Raz pada deszcz, a jakieś 15 minut później jest gorąco i świeci słońce. Na początku byłam sceptycznie nastawiona do przeprowadzki tutaj. Byłam bardzo przywiązana do domu w Kaliforni i do osób, z którymi się przyjaźniłam. Ale potygodniu mieszkania tutaj, przekonałam się że nie jest aż tak źle, poznałam wiele osób, a w tym Vicki. Oby dwie jesteśmy dowodem że przeciwieństwa się przyciągają. Przyjaźnimy się już cztery lata i dogadujemy się doskonale. Ona jest całkiem inna. Ja Mam proste, długie sięgające do ud jasnobrązowe włosy i błękitne oczy.Jestem bardzo chuda i niska. Uwielbiam sport. Kiedyś chciałam wybrać się z Vicki pobiegać, ale stwierdziła że jestem chora umysłowo i że nie będzie biegać po ulicach i to jeszcze w wakacje. Ostatecznie skończyło się na tym, że sama poszłam biegać, a Vicki pszła ze swoją mamą do kina. Vicki uwielbia imprezować i jest bardzo towarzyska, ja nie zabardzo lubię imprezy (geny po mamusi). Jak ostatnim razem udało jej się mnie wyciągnąć na imprezę to o mało nie doszło do wypadku samochodowego dwa tygodnie temu w sobotę.Wracając samochodem z imprezy u znajomego ja prowadziłam, gadałyśmy na różne tematy, śmiałyśmy się i wygłupałyśmy. Zamiast patrzećna jezdnię patrzałam na czerwoną jak burak Vicki. Nie zaóważyłam samochodu wyjeżdzającegoz z za zakrętu, na szczęście Vicki zaóważyła go 
w porę i zaczęła krzyczeć Chamuj!!  i w porę wychamowałam przed samochodem. Kierowca samochodu wyjeżdzającego z za zakrętu posłał nam wrogie spojżenia i odjechał z piskiem opon. Dokładne zapamiętałam jego wygląd, a najbardziej oczy. Były ciemno brązowe i odbijało się w nich światło lamp ulicznych. Chłopak, na oko był w moim wieku. Był nieziemsko przystojny. Miał biały T-Shirt i rozpiętą czarną skurzaną kurtkę. Na szyi miał złoty łańcuszek. To był jednorazowy przypadek, w którym jakiś chłopak bardzo mi się spodobał. Większość chłopaków z mojej szkoły było debilami i strasznymi sztywniakami, ale jego nie widziałam nigdy w Londynie.

   Gdy w końcu po zakupach z Vicki dotarłam do domu, miałam pragnienie gorącej kąpieli i długiego snu. Otworzyłam bramę wjazdową i wjechałam na podwórko. Samochód zaparkowałam w garażu, zabrałam zakupy z tylniego siedzenia i weszłam trzema schodkami na drewnianą weradnę. Weszłam do środka energicznie naciskajac na psującą się klamkę. Uderzyło mnie przyjemne ciepło i zapach wanilli i cynamonu. 

-Wróciłam! -Wykrzyknęłąm zdejmując szybko czarne botki z ćwiekami po bokach i na czubku. Na sobie miałam czarne leginsy i czarno-czerwoną koszulę w kratę, była przedłużana z tyłu i miała metalowe guziki. 

-Kolacja na stole! -Oznajmiła. Od razu poszłam do kuchni zostawiając wszysktie kupione rzeczy w przedpokoju. Przy blacie kuchennym stała mama. Przez ramię miała przewieszoną białą szmatkę z czerwonymi kropkami, włosy miała upięte w luźnego koka. Posłała mi lekki uśmiech zabrała miskę z sałątką i postawiła na stole. Usiadłam cicho odsuwając krzesło, mama siadła na przeciwko mnie i wpatrywała się w serwetki leżące obok wazonu ze sztucznymi kwiatami.

-Jak zakupy? -Zapytała nakładając sobie sałatkę na tależ i podała mi miskę.

-Zakupy udane, ale jak narazie mam dosyć na przyszłe trzy tygodnie. Wszystko mnie boli- Odpowiedziałam grzebiąc widelcem w sałatce. 

-To dobrze,  a co kupiłaś?- Zabrała się za jedzenie sałatki. 

-6 bluzek, dwie pary rurek- jedne ciemno-niebieskie, a drugie kremowe. Kupiłam też niebiesko-czarną koszulę w kratę- Odpowiedziałam, wstałam od stołu i odniosłam do kuchni talerz z rozgrzebaną przezemnie sałatką. Nie byłam głodna. 

-Pokarzesz?- Pojawiła sie tuż za mną także ze swoim talerzem i włożyła go do zmywarki. 

-Mogła bym pokazać ci je jutro? Jestem strasznie zmęczona łażeniem po sklepach i przymierzaniem tony ciuchów- Westchnęłam i oparłam się o blat. 

-Nora... Ja jutro wyjeżdzam, muszę pomóc przy wypełnianiu jakiś papierów na delegacji. Szef ma podpisać kontrakt na rozbudowę firmy- Oznajmiła cichym głosem. Nie lubiłam gdy wyjeżdzała. Zostawiała mnie zawsze na kilka dni samą. Zazwyczaj wtedy Vicki nocowała u mnie. 

-Przepraszam- Odezwała się po chwili. Wiedziałam że to nie jej wina, taką ma pracę. powinnam się już dawno przyzwyczaić, ale nie czułam się pewnie w tym domu. Miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje. 

-Nie przepraszaj, to nie twoja wina. A ubrania, które kupiłam pokarzę ci jak wrócisz- Przytuliłam się do niej. Pocałowała mnie w policzeki szepnęła krótkie "do zobaczenia za 4 dni" i poszła do swojej sypialni. Posprzątałam wszystkie naczynia i wsadziłam do zmywarki. Chwilę jeszcze stałam w kuchni zastanawiając się co jutro mogę robić. Vicki wyjeżdza jutro rano do babci, więc będę skazana na samotność do puki mama nie wróci. Poszłam do swojego pokoju, zabrałam z niego krótkie spodenki i czarną bluzkę z logo Linkin Park. Był to mój ulubiony zespół. Kochałam ich muzykę. Udałam się do łazienki z zamiarem gorącej kąpieli. Napuściłam gorącej wody do wanny, rozebrałam się i weszłam do wanny. Nad wanną było ogromne okno z widokiem na migoczące gwiazdy, które zawsze przypominały mi o moim ojcu. 

Często płakałam z jego powodu. Byłąm bardzo do niego przywiązana, kochałam go. Był całym moim małym zasranym światem, który zawalił się. Została z niego ruina i wspomnienia. Choć to wszystko zdarzyło się tak dawno, ja nadal odczówałam ogromny ból, który zamiast zanikać jeszcze się nasilał. Czułam ogromną pustkę i smutek. Tęskniłąm za jego donośnym głosem gdy szukał mnie po całym domu jak bawiliśmy się w chowanego. Tęskniłam za tym jak mnie podnosił i przytulał, za jego zapachem i stylem bycia. Był idealny.... I dlaczego to musiało się przytrafić akurat mi ?! Dlaczego?!- Krzyczałam w myślach, a po moich policzkach płynęły słone łzy. Mój ojciec nie umarł z przyczyn naturalnych.... Został zamordowany, na moich oczach w rocznicę ich ślubu...

WSPOMNIENIE:

-Zabieram was dzisiaj do restauracji na obiad!- Oznajmił ucieszony, złapał mamę za rękę i splótł jej palce ze swoimi. Zrobiłam zdziwioną minę, nie wiedziałam o co chodzi. Było rano i jeszcze nie do końca się obudziłam. Staliśmy w jadalni po zjedzonym śniadaniu. Wszyscy mieli idealne chumory i uśmiechy na twarzach. Mama wtuliłą się w ramię Garego, a ja opierałam sięo krzesło od stołu i uśmiechałam się.

-Dlaczego?- Zapytałam i podeszłam do niego, byłam bardzo niska. Sięgałam mu zaledwie do bioder. Objełam go moimi chudymi rączkami i przytuliłam się. Wszyscy jeszcze byliśmy w piżamach i kapciach. 

-Dzisiaj jest rocznica mojego ślubu z twoją mamą- podniósł mnie i zmierzwił moje długie włosy, na co ja zareagowałam śmiechem.- Już jedenasta, czas zacząć się szykować, stolik jest zarezerwowany na 13.- Oznajmił i postawił mnie na ziemi. Cieszyłam się bardzo. 

-No to chodźmy- Mama zabrała mnie za rękę i poszłyśmy na górę. 
O 12:30 byłyśmy gotowe i ze wspaniałymi chumorami siedziałyśmy w samochodzie taty, który wiózł nas do restauracji. Mama miała czerwoną sięgającą do ziemi sukienkę i czerwone lakierki. Włosy miała upięte w starannego koka, a makijaż delikatny. J miałam na sobie śnieżnobiałą sukienkę do kolan z koronką i czarną wstążeczką  przechodzącą przez biodra. Miałam czarne baleliny z kokardkami na czubkach, a włosy opadały mi falami na ramiona. Tata miał na sobie elegancki, czarny garnitur i dopasowane do niego świerzo wypastowane buty. 

Gdy dotarliśmy do restauracji w centrum miasta, kelner zaprowadził nas do zarezerwowanego wcześniej przez mojego tatę stolika. Podał nam karty i w ciszy odszedł. W restauracji było spokojnie i przytulnie. Panowała tu przyjemna atmoswera. Po zamówieniu dań kelner odszedł od naszego stolika i udał się do kuchni. Wszyscy siedzieliśmy w ciszy i uśmiechaliśmy się do siebie. Rodzice spokojnie popijali szampana. 

W pewnym momencie podeszło do nas trzech zamaskowanych męszczyzn ubranych całkowicie na czarno. Usłyszałam tylko cichy szept mojego ojca "O nie". Już wiedziałam że coś jest nie tak. Jeden staną obok mojej mamy, aby zatorować jej wyjście od stolika. Drugi odszedł od nas o dwa kroki w tył. Trzeci podszedł do mojego ojca, złapał go za koszulę od garnituru i rzucił nim z ogromną siłą w sąsiedni stoli. Ludzie wybiegali z piskiem z restauracji. Mama przytulała mnie, tak abym nic nie widziała. Tata podniósł się, ale nie obronił się przed kopnięciem w brzuch i upadł na ziemię. Słyszałam swój przeraźiwy krzyk i płacz. Byłam przerażona. Dlaczego oni bili mojego tatusia? Przecież on nic nie zrobił!!- Krzyczałam w myślach. 

-Przestańcie, proszę przestańcie!- Krzyczała moja mama. Płakała głośno.

-Nie, taka była umowa- Oznajmił ten, który torował nam drogę ucieczki. Zaśmiał się, tak jakby to sprawiało mu przyjemność. Wlepiał we mnie zabójczy wzrok. Bałam się. Mama przytuliła mnie mocniej. Słyszałam pojęikwane taty, widziałam jego ból za karzdym razem gdy męszczyzna zadawał mu cios. Tata leżał na ziemi w bezruchu. Twarz miał we krwi, która zciekała na podłogę, utworzyła się już na niej niewielka kałuża. Męszczyzna ukląk obok niego i zaśmiał się. 

-Uciekaj stąd....jak najdalej. I nie wracaj- Wyszeptał tata, zanim męszczyzna z impetem cisną w jego lewą pierś sztyletem- Kocham was- To były jego ostatnie słowa, po których jego powieki zamknęły się, a głowa opadła na prawy bok. Umarł. Płakałam głośno. Wyrywałam się z matczynego uścisku, ale na marne. Męszczyźni uciekli, a do restauracji wbiegło dwóch policjantów i masa lekarzy. Jeden policjant zabrał mnie na ręce i wyniósł z restauracji i posadził w radjiowozie zatrzaskując za mną drzwi. Mama została w środku. Płakała głośno, prośiła aby go uratowali, prosiła żeby wrócił. Ja takrze płakałam, błagałam w myślach, aby tata wrócił, żeby było tak jak dawniej. Ze zmęczenia opadłam na fotel w samochodzie i zasnęłąm. 

KONIEC WSPOMNIENIA. 

Zapłakana wyszłam z łazienki, wróciłam do pokoju. Położyłam się w łóżku i zasnęłam.