wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 2

Obudziłam się spocona i zaplątana w kołdrę, przez ciemne firanki przebijało się jasne światło, co oznaczało że świeci słońce i zapowiada się kolejny ciepły dzień, ale bez Vicki. Dzień bez Vicki, jest dniem straconym- Zaśmiałam się na tą myśl. Vicki wyjechała do babci na dwa tygodnie, a ja już za nią tęskniłam. 

Zeszłam na dół do kuchni, żeby ćoś zjeść. Zwykle nie jem śniadań, ale teraz zrobię wyjątek. Otworzyłąm lodówkę, wyjęłam z niej waniliowy serek, sięgnęłam do szafki po łyżeczkę i usiadłam na blacie. Zaczęłam jeść. W domu panowała totalna cisza, której nie nawidziłam. Po zjedzeniu serka opakowanie wyrzuciłam  do kosza i umyłam łyżeczkę. Oparłam się o blat kuchenny i zastanawiałam się co mogła bym dzisiaj robić. Z amyślenia wyrwało mnie donośne pukanie do drzwi. Nie spodziewałam się dzisiaj nikogo. Zsunęłam się z blatu i podeszłam do drzwi. Spojrzałąm przez lipko i zamarłam....

To byli ci sami męszczyźni, którzy zabili mojego ojca. Jeden z nich dobijał się do drzwi. Przestraszona stałam wpatrując się w lipko, błągałam aby sobie poszli. W końcu męszcyzna stracił cierpliwość i wykopał drzwi z zawiasów, a przy tym wyrzucił mnie do góry i uderzyłam o komodę stojącą obok drewnianego wieszaka na kurtki. Weszli do domu. 

-Myślałaś że cię nie znajdziemy księżniczko?- Odezwał się drwiącym głosem. 

-Idźcie na górę, ja się nią zajmę- Wydał rozkaz. Męszczyźni Przeszli obok mnie i udali się na górę. Stałam podpierając się jedną ręką o komodę. Bolało mnie biodro, którym uderzyłam o nią. Męszczyzna wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym podszedł. Przeraźliwie szukałam ręką z tyłu czegoś, czym mogła bym go zranić. Nie znalazłam nic. Był co raz bliżej. 

-No no, wyładniałaś- Sięgną ręką do mojego policzka, ale z impetem strzepnęłam ją.- I zadziorna- Zaśmiał się. Stałam jak sparaliżowana. Z całej siły uderzył mnie w brzuch na co złożyłam się w pół i upadłam z jękiem na ziemię. Przeraźliwy ból rozchodził się po mojej dolnej części brzucha. Łzy ciekły mi po policzkach. 

-Wybierasz szybką śmierć czy powolną?- Zaytał gdy ukląk obok mnie. Nie odpowiedziałam nic. Stłumiłam płacz. Męszczyzna podniósł mnie za szyję tak że nie dotykałam podłogi. Usiłowałam się mu wyrwać, ale na marne. Kopałam w niego nogami, był twardy jak kamień. Czy tacy  ludzie istnieją?! Dusiłam się. Męszczyzna rzucił mną o ścianę po której ześlizgnęłam się i upadłam na ziemię. Słyszałam trzaski dochodzące z góry, rzucane przedmioty o ścianę, tłuczenie szkła. Leżałam obolała na podłodze. Nie ruszałam się. Ostatkami sił usiadłam opierając się o ścianę. Męszczyzna kucną obok mnie.

-Zmęczyłaś się kochanie?- Z impetem uderzył mnie w twarz przez co znowu osunęłam się na podłogę, czułam jak krew spływa po mojej wardze i skapuje na panele. To koniec- Pomyślałam. Zabije mnie tak jak mojego ojca. Nie miałam siły żeby się obronić. Zacisną swoje dłoie na mojej szyi. Traciłam oddech. Krztusiłam się. Ręce odmawiały mi posłuszeństwa. Leżałam i czekałam aż ten moment nastąpi, czekałam aż umrę. W pewnym momencie dłonie zniknęły z mojej szyi, a męszczyzna który mnie dusił z impetem uderzył o komodę. Lekko zdezorientowany podniósł się wolno. Męszczyźni, którzy byli na górze zbiegli szybko na dół żeby sprawdzić co się dzieje. Obraz wirował mi przed oczami, nie wiedziałam co się dzieje. Obok mnie stał chłopak, którego skądś kojarzyłam. Nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Za nim stało jeszcze dwóch. 

-Weź ją, my się zajmiemy nimi- Oznajmił chłopak, który stał za nim po prawejstronie. Wzią mnie na ręce i wyniósł z domu. Otworzył tylnie drzwi od samochodu położył mnie delikatnie na kanapie, usiadł na miejscu kierowcy, odpalił silnik i odjechał z piskiem opon.

-Trzymaj się- Wyszeptał. To były ostatnie słowa, które słyszałam zanim zemdlałam. 

Obudziłam się w całkiem innym otoczeniu. Pokój był duży i przestronny. Ściany były wyłożone drewnianą boazerią, okna sięgały od podłogi aż po sufit, zdobiły je ciężkie czerwone firanki ze złotymi klamerkami. Leżałam na miękiej sofie przykryta czerwonym polarowym kocem. Dużą część pokoju stanowiły ciężkie drewniane meble. Przed sofą stał mały drewniany stolik, na którym stała mała lampka. Na czole miałam rozłożony zimny okład, dłonie miałam posiniaczone, a na wardze robił się już strup. Jakim cudem przeżyłam? Gdzie jestem? Kto mnie tu przywiózł? Byłam obolała i wykończona, na dworze było już ciemno. Nie miałam siły aby się podnieść. Rozglądałąm się po pokoju. Co z mamą? Wie że tu jestem? 

Z zamyśleń wyrwała mnie dziewczyna, która weszła do pokoju. Miała krótkie czarne włosy, ubrana była w zwykłe jeansy i zwykłą czarną bluzkę z krótkim rękawem. W rękach niosła ubrania, które położyła na komodzie stojącej obok okna. Nerwowo zagryzłam wargę, ale pożałowałam tego czynu gdyż zaczęła bardzo szczypać.

-Jestem Anabele- Przedstawiła się. 

-Nora- Odpowiedziałam niepewnie.- Gdzie jestem?- Zapytałam cicho. 

-W Instytucie- Odpowiedziała szybko.

-Yyy.... Mogła byś mi rozjaśnić?- Zapytałam nadal nie wiedząc gdzie jestem.

-Jesteś w dwustuletnim Instytucie. Jest Schronieniem dla Aniołów różnego pochodzenia- Rozjaśniła. Zaksztusiłam się własną śliną.  Czekaj.... Czego? Aniołów?- Zdziwiłam się w myślach. Anabele zaśmiała się się przyjaźnie.

-A-a-aniołów?- Zapytałam zdezorientowana.

-Tak, Aniołów- Odpowiedziała. Nie wierzę..... wylądowałam w jakimś psychiatryku. Osunęłam się na poduszki nie wiedząc co o tym mam myśleć. To są chyba jakieś durne żarty...?!Nie, to na 100% są żarty. Boże.... gdzie ja jestem?

-Wszystko zrozumiesz w swoim czasie, a narazie musisz dużo odpoczywać. Zobaczymy się niedługo- Pożegnała się i wyszła. Miałam wiele pytań do niej, ale niestety nie dane mi było o nie zapytać.

-Już nic nie rozumiem- Pomyślałam na głos. Nie no, to już przesada. Muszę stąd jak najszybciej wyjść. 

Z zamyślenia wyrwał mnie ponowny dźwięk otwieranych drzwi do pokoju. Do środka wszedł chłopak, ten sam który wyniósł mnie z mojego domu. Znam go skądś.... tylko za cholerę nie moge sobie przypomnieć skąd. Kojarzę jego oczy, poznaję twarz. Ma grzywkę postawioną do góry, ale widać że nie ma na niej ani grama żelu. Jest ubrany w biały luźny T-Shirt z dekoldem w kształcie V. Ma czarne dopasowane jeansy i całe czarne Vansy. Na szyi ma złoty łańcuszek. Pod jego oczami widnieją wyraźne sińce, co oznacza że raczej nie spał obrze przez ostatnie noce. 

-Hey- Przywitał się i posłał mi przyjemny uśmiech.- Jestem Mathew. O mało nie miałaś ze mną wypadku samochodowego- O kurnaaa.... już pamiętam. Uśmiechnęłam się przelotnie. Chłopak przeczesał nerwowo włosy. 

-Nora- Przedstawiłam się. Podniosłam się na łokciach i usiadłam z podkulonymi nogami na sofie. Chłopak był bardzo przystojny i wysoki (ok 190 cm), ja miałam zaledwie 160 cm wzrostu. Dopiero teraz zaóważyłam że z włosów mam zrobionego warkocza na bok. Przejechałam delikatnie opuszkami palców po nim. Był starannie spleciony i miły w dotyku. Chłopak uważnie mi się przyglądał. 

-Moja siostra była tu przed chwilą- Odezwał się i oparł o komodę, na której leżały ciuchy. Skinęłam głową.- Przyniosła ci ciuchy- Oznajmił. Już nie miał tak przyjemnego tonu głosu, jak wcześniej. Spuściłam wzrok.

-Jak się czujesz?- Zapytał przełamując krępującą ciszę. Jak się czuję? Ja sama nie wiem jak się czuję. Mam mętlik w głowie. Boli mnie całe ciało. Zgubiłam się już w tym wszystkim. Nadal twierdzę że to są jakieś głupie żarty.

-Dobrze- Chłopak spojżał się podejrzliwie na mnie. Wyczuł moje kłamstwo. Nie lubiłam mówić o swoich uczuciach. W tym momencie raczej nie wyglądałam na osobę, która czuje się dobrze.

-To wstań- Nakazał. Nie byłam w stanie wstać, moje ciało drżało. Wkopałam się. Wypuściłam głośno powietrze. Zsunęłam z siebie koc, byłam w piżamie.  No super... .Chłopak uważnie mi się przyglądał. Spuściłam powoli nogi z sofy, wzięłąm głęboki oddech i wstałam. Poczułam ogromny ból przeszywający całe moje ciało. Opadłam na łóżko. Skuliłam się leżąc plecami do stojącego przy komodzie chłopaka. Schowałam twarz w skulonych nogach, bolało mnie całe ciało. Mięśnie były napięte, a głowa niemiłosiernie pulsowała. Czułam jak po policzkach spływają mi łzy, łzy bólu. Mogłam nie kłamać.... Czemu muszę być taka głupia?! 

-Nastepnym razem odpuść sobie kłamstwo. Zapamiętaj, Anioła nigdy nie okłamiesz- Przykrył mnie kocem i wyszedł z pokoju cicho zamykając dzrzwi za sobą. Łzy po chwili przestały płynąć. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Nie wiedziałam ile już tu jestem. Martwiłam się o mamę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz