czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 4

-Chodź, pokażę ci coś- Wyciągną rękę w moją stronę żeby pomóc mi wstać. Chwyciłam ją. Chłopak wolno podniósł mnie. Stałam teraz na przeciwko niego ze spuszczoną głową w dół.

Szliśmy w milczeniu krętymi korytarzami, aż w końcu dotarliśmy do ogromnych drewnianych drzwi z wygrawerowanymi na nim liśćmi klonu i innych drzew. Chłopak złapał za dużą metalową klamkę i nacisną energicznie. Drzwi otwarły się, z środka padało oślepiające białe światło. Mat wszedł do środka. Niepewnie ruszyłam za nim. Oślepiło mnie białe rażące światło, ale po chwili mój wzrok przystosował się i oniemiałam z wrażenia.

Staliśmy obok siebie w ogromnej przeszklonej komnacie w kształcie półkola. Nie stałam już na granitowej podłodze tylko na wąskiej żwirowej ścieżce prowadzącej przez gęsto porośnięty najróżniejszą roślinnością las. W niektórych miejscach kępkami rosły kolorowe kwiaty. Drzewa były wysokie, a ich pnie były porośnięte bluszczem z rozwiniętymi kolorowymi kwiatami. W powietrzu lekko unosił się złoty pyłek, który osiadł na trawie i roślinkach. W oddali było słychać przyjemny świergot ptaków. Wszystko było cudowne i oszałamiające. Rozglądałam się po pomieszczeniu. Chłopak uśmiechał się szeroko.

-Robi wrażenie prawda?- Zapytał widząc moją minę. Skinęłam głową. Ponownie  zaśmiał się- Chodź- Ruszył ścieżką. Poszłam za nim. Szliśmy pomiędzy drzewami i różnymi kwiecistymi krzewami. Złoty pyłek osiadł na moich włosach. Wzdłóż ścieżki były ozdobne lampki wbite w ziemię. Dotarliśmy do niewielkiej polany zasłanej miękką zieloną trawą i stokrotkami. Na środku rosło ogromne rozłożyste drzewo. Prawdopodobnie Dąb. Widziałam już parę dużych okazów w różnych parkach, ale tak wielkiego jeszcze nigdy.

-To miejsce przypomina mi o moich rodzicach- Usiadł na trawie. Usiadłam na przeciwko niego po turecku.

-Myślałam że.... że twoi rodzice to Izabele i Johnatan- Pomyślałam na głos. Gładziłam dłonią trawę po mojej prawej stronie.

-Nie, to nie są moi biologiczni rodzice- Zaprzeczył- Moi rodzice zostali zamordowani przez Victora gdy miałem 7 lat. Anabele miała wtedy 4 lata. Wszyscy wmawiali nam że to był przypadek. Później dowiedziałem się że to nie był jednak przypadek. To było częścią planu Victora. Zdarzyło się to dzień po zamordowaniu twojego ojca. To także była jego sprawka. Wszystkie jego czyny miały na celu zdobycie ogromnej mocy wystarczającej do unicestwienia rasy Anielskiej. Jak do tej pory nie udało mu się to, ale nadal nie daje za wygraną -Zakończył i mozolnie wstał.

-Wstań na chwilę- Nakazał. Posłusznie podniosłam się z miękkiej trawy- Stój tam gdzie stoisz, okej?- Wydał polecenie. Skinęłam głową. Stałam z luźno opuszczonymi rękami wzdłóż ciała. Chłopak cofną się o cztery duże kroki i obrócił się do mnie plecami. Nic nie rozumiem... Pstrykną palcami. W jednej sekundzie na jego koszulce wzdłóż pleców pojawiły się dwie podłóżne dzióry. Wyrosły z nich ogromne śnieżnobiałe skrzydła. Pisnęłam zakrywając usta dłonią. Skrzydła najpierw lekko rozprostowały się, a późnej powróciły do pierwotnego stanu. Ich końce sięgały aż do ziemi, a zgięcia skrzydeł były na wysokośći jego ramion. Oszałamiający widok. To...to nie możliwe... Chłopak odwrócił się. Cofnęłam się o krok do tyłu.

-Boisz się ?-Spytał. Wpatrywałam się w jego skrzydła. Były cudowne. I zapewne bardzo ciężkie.

-Trochę- Odpowiedziałam niepewnie. Nerwowo przeczesałam włosy. Chciałam dotknąć jego skrzydeł. Zobaczyć jakie są w dotyku. Głośno wypuściłam powietrze.

-Mat?- Zaczęłam niepewnie. Chłopak spojżał się na mnie pytająco.

-Hym?

-Mogę.... ich dotknąć?-  Zapytałam pomimo tego że byłam wystraszona.Zaśmiał się. Zalałam się lekkim rumieńcem. Boże...mogłam się nie odzywać. Ale pragnienie było silniejsze ode mnie.

-Możesz- Odwrócił się tyłem do mnie i usiadł na trawie. Jego skrzydła rozprostowały się. Każde z nich miało na oko dwa metry szerokości. Ruszyłam wolno w jego stronę. Usiadłam na przeciwko jego skrzydeł. Skrzydłą wyrastały z pleców. Nieśmiało wyciągnęłam dłoń w ich stronę. Delikatnie przejechałam opuszkiem wskazującego palca po jednym z zewnętrznych piór. Momentalnie przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Pióro było miękkie i delikatne. Lekko przyłożyłam dłoń do prawego skrzydła i przejechałam po nim delikatnie. Chłopak uśmiechał się.

-Jakie masz moce?- Zarwałam ciszę. Mat odwrócił się w moją stronę przez co dostałam skrzydłem w ramię.

-Auć!-Złapałam się za ramię. Chłopak zaczą się śmiać, a po chwili dołączyłam do niego.

-Przepraszam- Odezwał się- Chcesz wiedzieć jakie mam moce?- Nawiązał do mojego pytania. Pokiwałam twierdząco głową.

-Okej- Zgodził się- Potrafię porozumiewać się z kimś w myślach-Ciekawe.... Zagryzłam  nerwowo wargę od środka i przeczesałam włosy.

Nie zagryzaj tej wargi- Odezwał się w moich myślach. Wystraszyłam się. Puściłam wargę.

-Jak ty to zrobiłeś?- Zapytałam. Chłopak uśmiechnął się. Miał cudowny uśmiech. Boże...ze mną dzieją się dziwne rzeczy.

-Tajemnica- Uśmiech nie schodził mu z twarzy- Następnym jest ogień- Wymienił kolejną z jego mocy- Lepiej żebym ci go nie pokazywał, bo nie wpełni mam nad nim kontrolę- Skinęłam głową- Następną mocą jest kontrola przedmiotów, albo podmiana ich w coś całkowicie innego. Mogę też z jednego przedmiotu zrobić ich więcej- Sięgną ręką do skrzydła i wyrwał jedno pióro. Przyglądałam mu się uważnie. Położył pióro na dłoni i sporym dmuchnięciem pióro powędrowało nad nasze głowy. Z jednego małego piórka nagle zrobiło się więcej. Wirowały nad naszymi głowami. Mat energicznie pstrykną palcami i pióra zniknęły.

- Masz jeszcze jakąś moc?- Zapytałam.

-Mam jescze dwie, ale ich nie będę ci demonstrował- Szkoda....

-Dlaczego?-Zapytałam zaciekwiona.

-Nie są zbyt bezpieczne, mogła by ci się stać krzywda- Odpowiedział spokojnie- Te dwie moce wliczają się do wyjątkowych, jeżeli w ogóle można je tak nazwać. Zazwyczaj odziedziczasz je po rodzicach lub swoich przodkach. Pierwszą z nich jest możliwość wymazywania pamięci, a drugą jest kontrola umysłu- Mówił- Zaraz będzie obiad. Powinniśmy iść- Wstał. Jego skrzydła zniknęły.

Przez całą drogę powrotną nie zamieniliśmy ze sobą żadnego słowa. Zastanawiałam się czy Mat obraził się na mnie, ale wolałam się nie odzywać. Weszłam do pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Na sofie leżał duży rudy puszysty kot. Gdy zauważył że przyglądam mu się, z gracją zeskoczył z łóżka i podszedł do moich nóg. Ocierał się o nie, przy tym przyjemnie mrucząc. Pogłaskałam go delikatnie.
-***-
Proszę o komentarze :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz